piątek, 27 stycznia 2017

Rozdział II - Żwirek kontra Tajemniczy Strzelec


Nie cierpię pieszych.
To wcale nie tak, że nam do nich jakiś personalny uraz. Ale podczas testowania maszyn Ikiwy zdążyłem się już przekonać, że aby ich przegonić, trzeba im wklepać nie dwa, nie trzy, a z dziesięć razy. Tak, a to tylko łagodniejsza wersja! Tak więc kiedy mój przyjaciel zaproponował mi lot gigantycznym, żelaznym ptakiem, od razu z westchnieniem pomyślałem o tych wszystkich łobuzach, które znowu będą mi się pchały pod pracujące żyletki.
— Nie nie, tym razem nie ma mowy, abyśmy wbili tym czymś na miasto! — uprzedził mnie Ikiwa, kiedy zafascynowany już wszedłem do środka, by wypróbować te wszystkie błyszczące guziczki. — Ostatnio o mało co nie poobcinałeś głów jakiejś grupce dzieciaków!
— Same się prosiły o porządne golenie. — Wzruszyłem ramionami. — To co proponujesz?
Ocelot poprawił gogle na brązowej grzywce i uśmiechnął się do mnie chytrze. Aż mruknąłem z radości, doskonale bowiem wiedziałem, co oznacza to jego spojrzenie. Nie ma to jak iść i złamać kilka zasad!
***
Wooho! Czemu sam nie wpadłem na coś tak genialnego? Ruiny starego miasta, to było to! Bez przechodniów wałęsających się gdzie nie trzeba, wściekłych min obywateli, którym po raz kolejny coś roztrzaskałem oraz Sekcji Stróżującej siedzącej nam na karkach. Odkąd ja i Ikiwa poznaliśmy się kilka lat wcześniej, zdążyliśmy już zostać stałymi klientami w areszcie. Chociaż niedawno osiągnąłem pełnoletność i pan komendant tylko czeka, aby mnie przyszpilić na dłużej, jeszcze nie udało mu się mnie złapać na czymś poważniejszym, niż próba nie-rozbicia się na... na czymkolwiek spod łap Ikiwy.
— Reitan! — krzyknął do mnie przyjaciel, ściskając niewielką kontrolkę. — Trzymaj się tam, włączam drugą serię silników!
Coś zazgrzytało w skrzydłach, przesunęło się kilka przekładni i ani się obejrzałem, a już musiałem robić manewry pomiędzy kruszącymi się kamiennymi blokami. Jak ja kocham to niesamowite uczucie! Ryk maszyny, zabójcza prędkość i wiatr targający moją grzywą na wszystkie strony — czy może być coś lepszego? Z góry widziałem piętrzące się stosy szarych popiołów i resztki upiornych, betonowych konstrukcji z powyłamywanymi przeźroczystymi ścianami. Gdybym nie był wtedy tak zaabsorbowany lotem, całość pewnie przygnębiała by mnie dziwnie mroczną atmosferą. Ale wówczas nie widziałem nic oprócz błyszczącej maski żelaznego ptaka i czułem się zbyt szczęśliwy, aby zwracać na to uwagę. Pewnie dlatego zaskoczyło mnie to, co wydarzyło się parę sekund później.
Wiązka czerwonego światła błysnęła obok mnie i ani się obejrzałem, cała lewa część maszyny eksplodowała. W twarz buchnęło mi gorąco, musiałem chwycić się metalu, aby nie wypadnąć. Ikiwa wdrapał się na resztki betonu i wrzeszczał przerażony, wskazując na coś za mną, ale byłem zbyt ogłuszony, żeby go usłyszeć. Ni stąd ni zowąd, gdy wreszcie dostrzegłem cokolwiek spod czarnego dymu, przede mną wyrosło drzewo. Pojawiło się jak spod ziemi! W ostatniej chwili pociągnąłem przekładnię w dół, jednak nie dość szybko. Lewe skrzydło zahaczyło o korę, po czym urwało się, a ja wraz z resztką wynalazku poleciałem do przodu siłą rozpędu. Metalowa konstrukcja zaryła o ziemię, wzniecając skaczące morze iskier, więc zatkałem uszy, starając się zagłuszyć potworny huk i własne bicie serca, które chciało mi chyba rozerwać klatkę piersiową. Wtem ujrzałem niebezpiecznie szybko zbliżające się głazy i dotarło do mnie, że muszę skoczyć, inaczej skończę spłaszczony jak naleśnik. Ostatkiem sił przeczołgałem się na bok, rzuciłem się na trawę, a zaraz potem znów nastąpił wybuch.
O ile w normalnych warunkach lubię wybuchy, ten wcale mnie nie ucieszył. Ledwie podniosłem się z trawy, a już oberwałem po głowie kilkoma odłamkami. Ikiwa dobiegł do mnie zdyszany i krzyczał mi coś do ucha, starając się za wszelką cenę podnieść mnie do pozycji stojącej. Odwarknąłem mu brzydkim słowem i odepchnąłem delikwenta zdenerwowany. Co on sobie myślał? Ja go za tę maszynę normalnie zabi...
— Wstawaj, głupku, wstawaj bo do nas strzelają!!!
— Ż-że co takiego?
Znów przeleciała obok nas czerwona plama, która, uderzywszy w drzewo z błyskawiczną prędkością, rozerwała je na drobne kawałeczki. Wnet zapomniałem o swoich siniakach i wstałem tak szybko, że tym razem to Ikiwę trzeba było zbierać z gruntu. Oboje pognaliśmy do najbezpieczniejszego miejsca, jakie znajdowało się w pobliżu — puszczy.
— Ikiwa, co się dzieje? — zawołałam, gdy przedzieraliśmy się przez chaszcze w szaleńczym biegu. — Co to ma wszystko znaczyć?
Dopadliśmy do jakiejś niewielkiej groty i oparliśmy się o siebie, dysząc ciężko. Wyjrzałem zza omszałego głazu. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Gigantyczne rośliny pięły się w górę i wokół nas, a jeszcze większe drzewa powyginane na wszelkie możliwe sposoby tworzyły gałęźmi gęstą plątaninę.
— Kiedy leciałeś, zobaczyłem cień pomiędzy ruinami — wyszeptał Ikiwa, ściągając gogle i przyglądając się im uważnie. — Zanim zorientowałem się, że to w ciebie celuje, było już za późno.
— Ale co to takiego? — mruknąłem, nadal bacznie obserwując otoczenie. Siniaki na całym ciele paliły mnie tak mocno, że omal nie oszalałem. Mój towarzysz tylko pokręcił głową w geście bezradności.
— Ja... nie mam zielonego pojęcia. Ale... ale...
Odwróciłam się zirytowany.
— Ale?
— Ale to działo wyglądało, jak robota sprzed czterech tysięcy lat.
Niemożliwe! Ikiwa na pewno się mylił, żadna z maszyn nie zachowała się po Wielkim Kataklizmie. A jeśli to prawda, ktoś, kto we mnie celował, miał technologię wielokrotnie przekraczającą nasze zwierzęce możliwości, co również nie brzmiało pocieszająco. Wolałem więc przyjąć tę pierwszą wersję.
— Myślisz, że nas śledzi? — zapytał Ikiwa, wyglądając mi zza ramienia przestraszony.
— Nie — odparłem. — Raczej nie chodziło mu o nas, ale o to, że tam wtargnęliśmy. Pewnie to jego terytorium czy coś w tym rodzaju.
Nieco już uspokojeni, wyszliśmy z kryjówki. Mój przyjaciel uparł się, że muszę u niego odpocząć i jakoś się ogarnąć, bo jak mnie matka w tym stanie zobaczy, to padnie nieżywa na miejscu. Nie spierałem się, byłem na to zbyt wycieńczony. Dosłownie każda cząsteczka ciała bolała mnie tak, jakbym został pobity przez zgraję wściekłych hultai. Skierowaliśmy się więc w stronę jego domu.
— Zobaczysz, jak ładnie w środku urządziłem, i... — nawijał Ikiwa, jak gdyby nigdy nic. No tak, w końcu to nie o mało co nie skończył jako zapiekanka!
Nagle zatrzymał się i podrapał w głowę zakłopotany.
— No nie! A myślałem, że zaparkowałem tu Żwirka!
— Żwirek chyba twierdzi co innego.
Jedną z kilku wad mieszkania w muszli ślimaka jest to, że twój domek przechadza się, gdzie ma tylko ochotę i kiedy ma ochotę. Możesz do niego mówić do woli, a i tak potraktuje cię jak powietrze. Ale Ikiwie to w żadnym wypadku nie przeszkadzało. Kiedy tylko znalazł naszego uciekiniera, rzucił się w jego stronę i przytulił go z mokrym mlaśnięciem.

— Żwiiiirek! Tęskniłeś za tatą? Tęskniłeś, moja ty mordko kochana?
— Ekhem! — odchrząknąłem, przywołując go do porządku.
— A, no tak! — Otworzył muszelkę i zaprosił mnie do środka. — Rozgość się!
Ledwie wszedłem, a już zahaczyłem głową o sklepienie i z góry posypały się na mnie zardzewiałe śrubki. Ikiwa nie zwrócił na to uwagi. Zamiast tego przedarł się przez swój potworny bałagan, po czym chwycił z półki pierwszą lepszą książkę. Rozłożył ją na ziemi, szukając czegoś z zapałem pomiędzy kolejnymi stronicami. W końcu wykrzyknął &jest& oraz podsunął mi pod nos dość niecodzienny obrazek.
— Nie mam pojęcia, co to jest — burknąłem pod nosem.
— To jest działo plazmowe z trzydziestego czwartego wieku — wyjaśnił. — Bardzo podobnym dzisiaj prawie oberwaliśmy.
Przeglądaliśmy kartki, oglądając te wszystkie cuda techniki, o których moglibyśmy tylko pomarzyć. Szybko mnie to znużyło, ale Ikiwa był tak zafascynowany, że mu nie przerywałem. Jak każdy wynalazca marzył tylko o jednym — cofnąć się w czasie i móc na własne oczy podziwiać minione wieki. Oparłem się wygodnie o zaokrągloną ścianę na miękkim materacu i upiłem z miski nieco gorącej czekolady. U kumpla mogłem się poczuć jak w domu. Mówiąc szczerze, czasem nawet lepiej.
— Ikiwa?
— Hm?
— Według starego liczenia czasu, który mamy dzisiaj rok?
Zamyślił się na moment, nie odrywając oczu od książki.
— Osiem tysięcy trzydziesty trzeci. — Rzucił przez ramię. — W cztery tysiące osiemsetnym drugim był Wielki Kataklizm. A czemu pytasz?
— Po prostu nie chce mi się wierzyć, że coś z wtedy przetrwało do dziś.
— Pewnie się pomyliłem — przyznał ze skruchą. — Nie ma mowy, żeby to było działo plazmowe. Żadne zwierzę czegoś takiego nie wykona.
— Może i nie. Ale to coś niewątpliwie zostało uzbrojone aż podejrzanie nowocześnie. Nie chcesz wiedzieć, kto to taki? I co tam robił?
Ikiwa zatrzasnął książkę tak silnie, że porozrzucane wokół trybiki zaklekotały.
— Oczywiście, że chcę. Ale...
Wtem uniosłem łapę w górę, aby się uciszył. On też to usłyszał. Żwirek się zatrzymał, przez co kilka dziwnych przedmiotów przesunęło się do przodu. Było stanowczo za cicho jak na puszczę. Zmarszczyłem brwi. Nie wiedziałem, co się działo, ale jedno pozostawało pewne — coś niedobrego.
Przemknąłem do wejścia i delikatnie uchyliłem drzwi. Wszystko wyglądało normalnie. Gdyby nie fakt, że cała puszcza zdawała się być zamrożona, nie znalazłoby się nic niepokojącego. Powoli wysuwałem się coraz bardziej, lecz w tym momencie Ikiwa szarpnął mnie do tyłu i oboje zostaliśmy zalani czerwoną poświatą. Pomiędzy drzewami błysnęła para lustrujących nas płonących oczu. Mój towarzysz natychmiast dobiegł do drzwi i zatrzasnął je akurat wtedy, gdy ich właściciel rzucił się w naszą stronę. Muszla wygięła się do środka wraz z pierwszym uderzeniem.
— Chyba rzeczywiście naruszyliśmy jego teren — oznajmiłem pierwszą rzecz, jaka mi wpadła do głowy.
Ikiwa w panice zaczął przetrząsać swoje sprzęty w poszukiwaniu czegoś, czym moglibyśmy się bronić.
— Musimy stąd zwiewać! — zawołał. — Jak ten potwór przeładuje działo, to już po nas!
— Ale czego on od nas chce? — Próbowałem przytrzymać wejście, lecz uderzenia stawały się coraz to silniejsze. Do moich uszu dobiegł trzask przeładowywanej broni. — Za późno.
Ocelot zacisnął pasek gogli na czole i spojrzał na mnie znacząco. Czasami rozumieliśmy się bez słów. Pokiwałem głową i wysunąłem pazury.
— Na trzy — powiedział, stając tuż obok mnie. — Gotowy?
Zacisnąłem zęby, zamykając powieki. Wolałem nie widzieć swoich zwęglonych resztek. Naprawdę mieliśmy zamiar to zrobić?
— Trzy!
Naprawdę.

Ostatkiem sił woli otworzyłem drzwi i zdałem się na ślepy los.

6 komentarzy:

  1. No cóż, Reitan i Ikiwa musieli naprawdę nieźle wkurzyć to duże coś, skoro aż tak się na nich uwzięło. Wizja lwa i ocelota w wersji dość mocno przypieczonej jest bardzo kusząco, ale gdzie my, biedni czytelnicy, znajdziemy potem tak bombowych bohaterów?
    Biedny Żwirek, mam nadzieję, że nie będzie miał potem traumy - może w razie czego Ikiwa go przytuli i pomizia po czułkach? C:
    Czyli Rei mieszka dalej z rodziną? Jestem ciekawa, jak układają się ich relacje i jak jego matka reaguje na te kolejne... wpadki :×
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz! c:
      Hue hue hue, Żwirek jest już tak doświadczony dziwacznymi wynalazkami swojego pana, że chyba nawet nie zauważył, že coś się dzieje XD
      Yup! Jak na razie Reitan jeszcze mieszka z matką i bratem :)
      Również pozdrawiam! ~ Krävariss

      Usuń
  2. Ogólny pomysł tego opowiadania jest tak absurdalny i chyba dlatego tak mi sie podoba :p nie spodziewałabym sie tego po sobie:p ale ja kocham Reitana i jego przyjaciela, ich pomysły i jestem bardzo ciekawa tego świata. Cały czas mnie fascynuje Wielki Kataklizm... No a teraz jest jeszcze tajemnica tego napastnika... czyby to był człowiek? Czyżby wrócili na Ziemie? Podobają mi sie przeróżne detale,np.jak to, ze nasz ocelot mieszka w ogromnych rozmiarów ślimaku ;D genialne. Zastanawiam sue, jakiej wielkości sa sami bohaterowie glowni :p troche sie zdziwiłam, ze przeskoczyłaś w akcji o kilka lat, mysle, ze albo w poprzedniej, albo w tej notce powinnaś bardziej to zaznaczyć. Mam nadzieje,ze teraz już jesteśmy w "teraźniejszym czasie", choc nie miałabym nic przeciwko, jakby np.nasi bohaterowie cofnęli sie do zycia przed kataklizmem na chwilę :p z niecierpliwoscia czekam na ciąg dalszy i zapraszam na ostatnie rozdziały Niezależności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, masz rację XD Sama wpadając na ten pomysł miałam wątpliwości co do zakładania bloga, bo nie wiedziałam, czy komukolwiek oprócz mnie spodoba się taki absurd ;D Ale cieszę się, że mimo wszystko przypadł ci do gustu <3
      Hue hue, wszystko wkrótce się wyjaśni :3 Tak, obecnje jesteśmy już w czasie teraźniejszym, ale mimo wszystko czasy przed Wielkim Kataklizmem i to, co działo się z cywilizacją ludzką do tego 4800 roku zostaną opisane ;D
      Bardzo dziekuję za miłe słowa i komentarz! ^-^
      Pozdrawiam c: ~ Krävariss

      Usuń
  3. Reitan rządzi! Kocham go pod każdym calem! Jest idealny!
    ''— Żwiiiirek! Tęskniłeś za tatą? Tęskniłeś, moja ty mordko kochana?'' Zwłaszcza to było boskie! Ej, a gdzie muchomorek...? *3*
    Oke, nigdy nie oglądałam Planety Skarbów, ale na rzecz tego świata, może powinnam? c; Heh, chyba dawno nie komentowałam twoich rozdziałów ''Jane, skomentowałaś tylko jeden z śmiercią Serren na HN'' Nie przypominaj mi, to było takie smutne ;-;
    Dla mnie rozdział majonez musztardą!

    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, Reitanowi aż się miło zrobiło! ;D
      Planetę Skarbów polecam z całego serca, jest moją drugą ulubioną animacją zaraz po Królu Lwie ^-^
      Nic nie szkodzi, bardzo mi miło, że mimo całej... dziwaczności moich pomysłów, chce ci się czytać moje rozdziały ;*
      Pozdrawiam cieplutko! ~ Krävariss

      Usuń

Ahoi, Kapitanie Czytelniku!
Pamiętaj, że każde twoje słowo na temat notki jest dla mnie niezwykle ważne!