sobota, 7 października 2017

Rozdział IV - Bar, browar i Pan Tadek



Czy wy też macie czasem tak, że chowacie coś w takim tajemnym, specjalnym miejscu, aby tego nie zgubić, a potem na śmierć zapominacie, gdzie to schowaliście? Dokładnie tak zrobiłem dzień po otrzymaniu Super tajnego Ważnego Listu z Musztardą od Ikiwy, który — zamiast rzucić na przyjacielską kupkę gratów w kącie — ukryłem na dnie drewnianej skrzyni wygrzebanej prosto z czeluści piekielnego bałaganu. Ale biorąc pod uwagę rozbój poprzedniego dnia, nie można mieć mi chyba za złe, że zaraz po przebudzeniu wcale nie pognałem w stronę Żwirkowej muszelki, ale ku absolutnie najsympatyczniejszej siedzibie, jaką znam.
Akurat kiedy otworzyłem drzwi, o mały włos uniknąłem czołowego zderzenia z lecącym sobie w najlepsze stołkiem. W nozdrza wpadł mi przyjemny zapach dymu, warzonych trunków surowego mięska z gazeli, a w uszy ożywiony gwar przekrzykujących się kolegów i nieodłączny doping gapiów zebranych wokół trzech okładających się lwów.
Pff, też sobie znaleźli sposób, żeby zdobyć plakietkę “samczyk alfa”. Jakbym chciał, położyłbym cwaniaczków jedną łapą. Po tym jak gołymi pazurami powaliłem dwustukilogramowego mechanicznego potwora, tawerniane walki stały się dla mnie niższą ligą…
Ale od czasu do czasu pokazać kto tu rządzi nie zaszkodzi, co nie?
Był nawet ten rudy lis, Bystrooki Joe, siedzący samotnie w najbardziej zacienionym kącie i raz po raz łypający ponuro jedynym okiem na zebranych lwich mięśniaków. Ogólnie rzecz biorąc, harmider, wrzawa i rozróba. A to dopiero popołudniowa rozgrzewka, powinniście kiedyś zobaczyć, co tam się dzieje w nocy!
Zacząłem wypatrywać jakiś znajomych gąb. Wśród zebranych zdecydowanie przeważały lwy, wśród których rozpoznałem członków Czarnych Stad z północnego przesmyku oraz Białych, Złotych i Szarych zamieszkujących równiny pod Górą Królów. Tu i ówdzie kręciły się lwice z zachodnich kanionów (spróbuj taką przypadkiem tknąć nie tam gdzie trzeba, a to ostatnia rzecz, którą w życiu zrobisz) z charakterystycznymi, szerokimi nosami i pasemkami na futrze w jaskrawych barwach.
Kilkanaście metrów do lady przebyłem bez żadnych trudności —  jeszcze nikt nie spił się na tyle, żeby atakować przeciwnika większego od wszystkich o głowę. Rzuciłem kilka okrągłych, oszlifowanych kamyków, a w zamian dostałem czerwone piwo w rzeźbionej misce. Usadowiwszy się wygodnie na twardawych poduchach przy niskim stoliku, przez dłuższy czas popijałem sobie mój trunek w (względnym) spokoju, czując, jak wydarzenia z ostatnich dni rozpływały się beztrosko w zgiełku i trzaskach ognia w kominku.
Oczywiście ktoś MUSIAŁ to zepsuć.
Do środka wpadł jakiś tajemniczy dziwak chodzący tak, jakby w każdej chwili coś miało wyskoczyć i go schrupać. Jego czarne futro i grzywa wtapiały się w tło tak bardzo, że ledwie go dostrzegłem. A że nie znalazł nigdzie indziej wolnego miejsca, postanowił pokuśtykać akurat do mnie. Wcale nie uśmiechało mi się jego towarzystwo, więc groźnie wyszczerzyłem kły, mając nadzieję, że go odstraszę.
— Oszczędzaj siły, młokosie — mruknął cichym basem, przysiadłszy się obok. —  Jeszcze będą ci potrzebne.
— Czy mam to traktować jak wyzwanie? — warknąłem, lecz on zbył mnie jednym pociągnięciem łyka whisky.
— Jedynie jako towarzyskie ostrzeżenie. — Jednakże zanim przeszedłem od słów do czynów, nachylił się do mnie konspiracyjnie i szepnął:
— Oni się zbliżają. Przybędą całą zgrają. Może nawet już tu są i nasłuchują. Oszczędzaj siły. Potrzebujemy takich jak ty — to powiedziawszy, zaczął się rozglądać wokół bacznym spojrzeniem. Było coś niepokojącego w jego jaskrawozielonych oczach, być może to wina nienaturalnie wąskich, wężowych źrenic, z którymi spotkałem się wówczas po raz pierwszy. Ponieważ wcale nie zapowiadało się, żeby mówił dalej, a nieco mnie zaintrygował tą swoją zagadkowością, zapragnąłem wydobyć z przybysza coś więcej. W końcu czy miałem coś lepszego do roboty?
— Panie, niech pan do mnie mówi po lwiemu. O co panu do nędzy jasnej chodzi?
— Wielki Kataklizm — mruknął z powagą. — Pamiętasz coś niecoś z historii, młokosie?
— Pan mi tu nie czaruj historią, tylko odpowiadaj pan na pytanie. Kto się zbliża?
Lew zmierzył mnie spojrzeniem wężowych oczu jak jakiś wątpliwy towar. Pewnie zastanawiał się, ile mi powiedzieć, za to ja w przypływie zniecierpliwienia wyobrażałem sobie, jak rozbijam mu tę michę z whisky o jego rozczochrany łeb.
— Słuchaj uważnie, młokosie, bo to ważne. Trzydzieści lat przed Wielkim Kataklizmem, kiedy stworzenia zwane ludźmi odkryły zbliżającą się katastrofę, postanowili ukryć wszystkie swoje sekrety głęboko pod ziemią odległej planety. Techniczne rysunki niewyobrażalnych maszyn, sekrety elektroniki, tajemnice swoich największych odkryć, a przede wszystkim… — Lew ściszył głos tak bardzo, że musiałem się nachylić, aby cokolwiek usłyszeć przez ten harmider. —... złoto… — wysyczał, oblizując wargi. — Całe tony złota i skarbów uwięzionych pod powierzchnią gruntu i czekające do dziś, aż ktoś je odkryje.
Wszystko stało się jasne. Gościu po prostu oczytał się bajek i majaczył. Mocno zawiedziony upiłem kolejny łyk piwa.
— Znajdź jakieś hobby.
— Planeta Skarbów istnieje! — wycharczał oburzony, na moment zapominając o ostrożności. — Może i tacy jak ty w to nią wierzą, ale nikt nie będzie w stanie przekonać co do tego piratów.
Natychmiast zakrztusiłem się piwskiem i wyplułem je tak spektakularnie, że cały stolik zalał alkoholowy deszcz.
— Kogo?
Tajemniczy przybysz, najwyraźniej nieźle rozbawiony moimi wybałuszonymi oczyma, zarechotał z gulgotem jak dusząca się ropucha.
— Kiedy tylko plotki o Planecie Skarbów powróciły, na naszą kochaną planetę Ardhi zaczęli zlatywać się… dość nietypowi kompani. Jeżeli ludzie pozostawili po sobie jakikolwiek ślad, to będzie on tutaj i oni o tym wiedzą. Zrobią wszystko, aby ją odnaleźć.
Zaraz zaraz… ta wzmianka o piratach coś mi przypomniała. Nie byłem jeszcze pewny, co takiego, ale wiedziałem, że o czymś zapomniałem. I to chyba o czymś ważnym. Chwila, co to mogło być?...
— Ty również nie za bardzo wyglądasz na tutejszego — odparłem, aby zyskać na czasie.
— Ohoho, bystrzak z ciebie. — Za tę ironię w jego głosie powinienem mu chyba przyfasolić. — Ale ja nie będę opowiadał o sobie każdemu napotkanemu towarzyszowi w   tawernie, a ty zapewne i tak nie zrozumiałbyś, czym jestem.
Piraci… Piraci… Może Akili miał w dzieciństwie taką kolorowankę? Coś pamiętam, z takim szczerzącym się włochaczem z drewnianym mieczem na cukierkowej łódce.
— Czyżby coś się stało? — zapytał nieznajomy z nutą troski. Albo rzeczywiście zainteresował się moim problemem, albo znowu wyglądałem jak przygłup próbujący ogarnąć tajemnice matematyki, jak zresztą za każdym razem, gdy zmuszałem się do intensywnego myślenia. Akili mówi, że rozwiązując zagadki wyglądam jak troll postawiony przed dwumetrowym równaniem.
I właśnie dlatego wolę używać kłów i pazurów.
Przestań zbaczać z tematu, przypomnij sobie wreszcie, o co…
Na Duchy Przodków! List Akiliego!
Poderwałem się gwałtownie od stołu, ale zaraz przekląłem w myślach własną głupotę. Nie ma mowy, żebym gdziekolwiek się ruszył w trakcie Szkarłatnej Godziny. Uwierzcie mi, nie chcielibyście teraz popatrzeć sobie na niebo — każdego dnia w okolicach południa słońce świeci takim ostrym, czerwonym światłem, że po parunastu minutach stajesz się okularnikiem, a po dwóch godzinach dostajesz plakietkę z napisem “niewidomy” i do końca życia nazywają cię kretynem, któremu w trakcie Szkarłatnej Godziny zachciało się wyjść po ziemniaki. O tej porze — podobnie jak teraz w mojej ukochanej Jaskini Pod Drewnianą Michą — wszystkie otwory w ścianach pozostawały szczelnie zasłonięte, a roboty wstrzymane. Akili kiedyś mi powiedział, że kilka tysięcy lat temu nie było czegoś takiego. Ale potem słońce zrobiło się czerwone i wielkie, niebo bursztynowe no i mamy swoje mini piekiełko. Fajnie, nie?
Próbowałem coś jeszcze wyciągnąć z nieznajomego, ale ten zamknął się szczelnie jak słoik z ciasteczkami Ikiwy i ani słówkiem nie pisnął. Więc gdy zrobiło się już w miarę znośnie, popędziłem do domu oraz dopadłem do biblioteczki młodszego brata. Chwilunia, jak szły te tytuły?... A! Legendy z Lwiej Ziemi i Piraci z Mith Azeraloth. No to jazda! Stanąłem przed półką wielkości słonia i... łapy mi opadły. Tych tytułów tam było chyba z milion!
No nic, to zaczynamy poszukiwania...
***
...“100 sposobów na udanego droida”. — Nie.
“Poznaj największe tajemnice czasów sprzed kataklizmu!”. — Nie, dzięki.
“Harry Potter, Gra o Tron i inne wierzenia ludzkości”. — A po jakiego kija mi to?
“Zdrady, romanse, trudne sprawy”. — Akili, litości!
“Mechanizm działania istoty kobiecej. Wydanie specjalne”. — Psychika kobiety streszczona w formie kodów? Na duchy przodków, mieszkam pod jednym dachem z nerdem roku.
“Kompleks małej grzywy. Czyli jak dopracować poczucie męskiej wartości”. — … Łaskawie udam, że tego nie widziałem.
U, magazyn z obrazkami!... Ulala, a w środku są… No nie, ja z tym chłopem chyba będę musiał odbyć poważną rozmowę!...
A nie, to przecież mój magazyn. Sam go tu przed mamą ukryłem.
NARESZCIE! Znalazłem te książki. Najwyższa pora, bo od tej nerdowni zaraz rozboli mnie głowa. Teraz wystarczy tylko wymknąć się po cichu tak, aby brat mnie nie zauwa--
— A co ty wyprawiasz w moim pokoju?
Odwróciłem się gwałtownie i napotkałem na uniesione brwi Akiliego stojącego w okrągłej, drewnianej framudze. No żesz kurczę, mógłby ten gagatek obiad wsuwać wolniej. Poprawił łapką okrągłe okulary jak zawsze wtedy, gdy na coś go niecierpliwi.
— Ja… em… ja... zacząłem interesować się literaturą starowspóczesną! — zawołałem skapliwie, a przysunąwszy się bliżej regału, szybko wyjąłem za plecami pierwszy tomik, który wymacałem palcami. Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że chciałem wynieść mu z pokoju jego najcenniejsze skarby. W życiu by się nie zgodził. Poza tym przecież moja misja miała być super-tajna, a zaraz zaczęłyby się pytania i nici z tajemnicy.
— Ach tak? — mruknął z lekkim rozbawieniem, po czym rzucił okiem na trzymaną przeze mnie książkę. — O, widzę że uderzasz w klasyk środkowej Europy. Bardzo wzniośle jak na początek.
— T-tak… Lubię… em… poetyckie wyzwania.
— Pan Tadeusz. Doskonały wybór. Hej, może przeczytasz mi kawałek? Uwielbiam słuchać poetyckich epopei narodowych!
Ja pierniczę, w co ja się wkopałem? Ze wszystkich przypadkowych lektur ja akurat musiałem trafić na… TO. Czułem, że brat mnie wkręcał. Normalnie mnie gagatek przejrzał i wkręcał! Ale nie miałem wyboru, jakbym się przyznał, to bym tylko wyszedł na kretyna. No więc otworzyłem podejrzany tomik, a tam, jak na dobitkę, litery łacińskie. Łacińskie! Na wykładach o nich byłem tylko raz w życiu i to tylko dlatego, że Akili mnie wyciągnął. I co ja mam teraz zrobić?
Odchrząknąłem głośno i zacząłem czytać.
— Ten tegos… proszę ja ciebie… Lipo! Krzywizno moja! Ty jesteś jak wdowie… ZDROWIE! Ilę Cię trza mielić… CENIĆ… ten tylko się dowie, kto Ciem skrzacił. Dziś celność Tfom w całej żałobie…
W tym momencie Akili podszedł i wyrwał mi Pana Tadka z łap.
— Wystarczy tego! Bo się poeta ludzki w grobie przez ciebie głupku przewraca. Mów prawdę!
— Chciałem pożyczyć dla Ikiwy dwie książki — westchnąłem zrezygnowany. — Ale sam przyznaj, że nieźle mi szła ta E… Eplf…
— Epopeja — burknął ponuro. — I znasz zasady. Od moich książek wara. Ja ci nie grzebię w gratach, to ty mi nie grzebiesz w książkach. A teraz zmywaj się stąd!
— No weź, nie bądź taki! Przysięgam, że oddam je w nienagannym stanie. Słowo Reitana!
— Powiedz to mojej rybce, co ci ją kazałem karmić na czas mojego wyjazdu. Pamiętasz, jak się dla niej skończyło “słowo Reitana”?
A ten znowu swoje. Przecież dostałem nauczkę! Po tygodniu wygrzebywania sobie ości spomiędzy zębów nie miałem już ochoty na żadne pstrągi.
— Aliki, przysięgam na wszystko co mi drogie, te książki są dla Ikiwy niezwykle ważne! Nawet nie zauważysz że je pożyczyliśmy.
Użyłam najładniejszego proszącego tonu, na jaki mnie było stać. Akili rzucił mi ponure spojrzenie spod rudej, postrzępionej grzywki, lecz dostrzegłem, że jednak go zagiąłem.
— No dobra, weź sobie te książki. — Machnął łapą. — Tylko uważaj na siebie w drodze do lasu. Podobno… — Mój brat rozejrzał się dokoła, a następnie kontynuował ściszonym głosem:
— Mój znajomy twierdzi, że kręci się tam coś dziwnego. Coś na kształt pumy, ale…
— Ale?... — ciągnąłem, mimo że wiedziałem już, o czym mówił. Siniaki mi jeszcze po ostatniej walce z tym potworem nie poznikały. Ale lepiej, by na razie nikt o tym nie wiedział.
— To nieważne — stwierdził po chwili. — Ponoć jakiś “naukowiec” wybiegł z krzykiem, że widział roboty jak sprzed paru tysięcy lat. Ale to niemożliwe, w końcu żadne zwierzę nie jest w stanie zbudować czegoś tak zaawansowanego. Tak czy siak krążą różne plotki, wszyscy obawiają się wchodzić do lasu. Jest w tym buszu coś… niepokojącego. Podziwiam twojego przyjaciela, że postanowił tam zamieszkać.
— Nie bój żaby, jemu ani mi karku nic nie złamie! Ale muszę już lecieć, i tak już jestem strasznie spóźniony. Dzięki wielkie! — zawołałem i czym prędzej ruszyłem ku wyjściu. Dzieciak jest bardzo bystry, lepiej żeby nie drążył tematu bo znowu się wkopię.
— A! A jak będziesz wracał, to kup mi klucz nasadowy — wyszczerzył zęby, wiedząc, że zgodzę się na jego prośbę z najczystszą radością. Czemu? Kiedyś wam wytłumaczę, ale jest tam taka jedna lwica…
— Jasne! Hej, nawet wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć za te książki! Między czarnymi tomami znajdziesz magazyn, który znacznie poszerzy twoją wiedzę na temat anatomii, a wiem, że wkrótce idziesz na lekcje znachorstwa. Baw się dobrze!
— O rajuśku! Dziękuję! Jesteś najlepszym bratem w historii!
Wycofałem się z chichotem i, nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłem się ku wyjściu, zanim biedak zorientował się, co trzymał w łapie. Akurat gdy wbiegałem między krzaki, szyba od pokoju Akiliego rozwarła się z hukiem i ze środka wyjrzała cały czerwony pyszczek mojego brata kipiący taką wściekłością, że gdybym stał bliżej, pewnie usmażyłby mnie na miejscu.
— Reeeeitaaaan! Jesteś najgorszym bratem w historii!
Niemal krztusząc się ze śmiechu wybiegłem na rynek i pognałem w stronę lasu. Sakwa z tomami na moich plecach pobrzdąkiwała wesoło, tłumek zwierząt gwarzył pogodnie jak w każdy piękny, słoneczny dzionek,, a ja byłem w wyśmienitym humorze.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to był ostatni moment z moją rodziną, zanim wszystko, co kochałem, przepadło raz na zawsze...


Ahoi!
Po pół roku oczekiwania nareszcie jest rozdział! c; Nie wiem, czy ktoś tutaj jeszcze jest, tak czy owak odkryliśmy dzisiaj kolejne zagadki z przeszłości, a kolejne czekają jeszcze na ujawnienie w kolejnych notkach. Ten rozdział akurat jest jednym z ostatnich tych beztroskich, z dużą ilością "Reitanowego" humoru i szczyptą tajemnicy. Zdaję sobie sprawę, że przez bardzo specyficzny punkt widzenia Reitana i steampunkową rzeczywistość nie jest to opowiadanie, które łatwo trafia w gusta i raczej będzie podobać się małej liczbie osób. Zwrócono mi na to uwagę, jednak ja sama wiedziałam to doskonale od samego początku. Ale wcielanie się w prosty, męski i niezbyt inteligentny umysł Reitana otoczonego przez geniuszy to dla mnie świetna zabawa, a ta historia jest o tyle pozytywnie zakręcona, że pisanie jej pozwala mi się porządnie rozluźnić. Dlatego też nie mam zamiaru z niej rezygnować za żadne skarby piratów c;
Pozdrawiam ciepło wszystkich Kapitanów Czytelników!

sobota, 29 kwietnia 2017

Strażnicy Chaosu powracają!


Uwaga uwaga wszyscy piraci! Strażnicy Chaosu powracają...
… Już niedługo c;
Czy ktoś jeszcze pamięta o tym małym, internetowym zakątku? To miejsce praktycznie umarło od marca, ale chyba najwyższy czas przywrócić Reitana i jego piracką załogę do życia. Bo piraci nigdy nie śpią! (No chyba że lis Hakara zacznie po raz 1725367235 opowiadać, jak to zwinął mapę skarbów. Zawsze długo, zawsze rozwlekle i… za każdym razem inaczej ;D ).
Ja w każdym razie nie zapomniałam o tym blogu, zaczęłam już nawet szkicować na kartce projekty nowego nagłówka. Mam nadzieję, że do końca maja uda mi się z nim wyrobić, podobnie jak inne zamówienia c: Mam już napisany w zeszycie niemal cały rozdział. po tym jak go opublikuję, będą znów pojawiać się regularnie raz na dwa tygodnie, a w wakacje (które rozpoczną mi się w czerwcu c; ) może nawet raz na tydzień.
A! Zrobiłam większościowy redesign Reitana. Ten, który jest w nagłówku, moim zdaniem kiepsko oddaje ten charakter :v Główny bohater jest poharatany bliznami, uśmiecha się jak złoczyńca i - przede wszystkim - jest wielgachny jak dąb! A ten w nagłówku… ach, aż szkoda gadać.
A więc rozdział zostanie opublikowany równo 14 maja - będę już wtedy prawie po wszystkich najważniejszych maturach (i kilka godzin po egzaminie teoretycznym z prawa jazdy. Życzcie mi wiatru w żagle, bo bardzo mi się przyda XD ). Może nawet przyniesie mi szczęście przed (o zgrozo!) rozszerzoną fizyką, kto wie?... Hej! Ale pomarzyć zawsze można.
Także do usłyszenia, Kapitanie Czytelniku! Już niedługo! c:


Steampunkowa flaga na szczęście! :D

wtorek, 7 marca 2017

Mała informacja

Kapitanie Czytelniku!
No cóż... blog zostaje zawieszony do końca trwania matur. Napisałam już większość notki, ale biorąc pod uwagę to, że czasu wolnego w tygodniu praktycznie nie mam, a nieregularna publikacja raz na dwa miesiące nie wchodzi w grę, to jednak na jakiś czas muszę opuścić to miejsce. Nie chcę już dłużej co chwilę zmieniać datę publikacji Ogłoszeniach ze Starowspółczesności, bo już od 15 lutego ciągle obiecuję i obiecuję pojawienie się rozdziału IV i ciągle nie potrafię się wyrobić. 
Jednak na bloga powrócę na 100% - trzeba będzie tylko trochę dłużej na to poczekać. Mam do uporządkowania wiele rzeczy i zwyczajnie nie jestem w stanie się wyrobić. Przepraszam Was z całego serca za te zbiorowe zawieszenie. Napisałam to ogłoszenie, bo biorąc pod uwagę moją normalną częstotliwość dodawania rozdziałów, a to, jak długo nic tu się nie pojawiło, blog wygląda na opuszczonego. Otóż nie porzuciłam i na pewno nie porzucę tej opowieści :) Mam już zaplanowane niemal szczegółowo całe czterdzieści rozdziałów i już za bardzo przywiązałam się do Reitana i jego zwariowanych, pirackich towarzyszy :D
Nie opuszczam całkowicie blogosfery. Wrzucać nowości będę jedynie na HN, choć nie wiem, z jaką częstotliwością. Mimo że notki są już napisane, obrobienie tekstu, poprawienie wszystkich błędów i narysowanie obrazków również nieco trwa. Także raz pojawi się coś po tygodniu, a raz po trzech lub nawet czterech.
Mam nadzieję odwiesić tego bloga pod koniec kwietnia lub w maju i z rozpędu ruszyć z regularną co tygodniową publikacją. Czas mija bardzo szybko (stety lub niestety :P ) także jestem pewna, że ani się obejrzymy, a Ikiwa znów zaprosi nas na herbatę do środka Żwirkowej muszelki. (Lub wybuchowe eksperymenty, z tym huncwotem nigdy nic nie wiadomo!).
Także do usłyszenia, Kapitanie Czytelniku! Niech wiatry zawsze korzystnie dmą w Twoje żagle i niech zarowadzą Cię prosto ku celowi podróży!

wtorek, 7 lutego 2017

Rozdział III - Plan wręcz antygenialny


We wczesnej młodości matka często powtarzała mi: ,,Reitan, jak cię kiedyś dopadnie jakiś problem, to choćby nie wiem, co się działo — stań z nim twarzą w twarz. Słyszysz? Twarzą w twarz!''. Nigdy jednak nie sądziłem, że będę musiał posłuchać jej aż tak dosłownie. I w ten oto sposób ni stąd ni zowąd znalazłem się trzy centymetry przed pyskiem robotycznej pumy z naładowanym działem zamiast łapy, patrząc się prosto w dwa jarzące się na czerwono punkty lustrujące mnie gorzej niż wzrok pana komendanta w areszcie. Maszyna najwyraźniej postanowiła upiec mnie żywcem, a że wcale nie miałem na to ochoty, w ciągu ułamka sekundy postanowiłem działać najlepszym sposobem, jaki znam.
Spontanicznym.
Przeturlałem się w bok i rzuciłem się całym swoim ciężarem prosto na najeżony odłamkami kark. To dopiero okazał się twardy przeciwnik! Drapałem drania ze wszystkich sił, ale na metalu nie pozostała nawet rysa. Spróbowałem więc użyć kłów, które w starciu jeszcze nigdy mnie nie zawiodły (a przynajmniej do wtedy... to był błąd). I kiedy tak z duszą na karku tańcowałem z potworem, starając się za wszelką cenę unikać linii ognia, Ikiwa wyskoczył tuż za mną z muszelki Żwirka oraz drżącymi łapami wyjął zza pazuchy czarny, połyskliwy przedmiot.
No tak, w końcu czego innego można się spodziewać po przewrażliwionym wynalazcy, jak nie broni palnej ukrytej w każdym możliwym zakamarku? Choćby tego, że w chwili stresu kompletnie zapomniał, jak się nią posługiwać. Mój przyjaciel najpierw nie umiał jej porządnie chwycić, a gdy już mu się to udało, o mało co nie odstrzelił sobie tego kudłatego łba zakutego w gogle.
— Nie martw się! — zawołał, próbując ponownie załadować broń. — P-p-panuję nad sytuacją!
— Ależ spokojnie, mam czas! — odkrzyknąłem sarkastycznie, ledwie unikając ciosu, który mógłby mnie zmiażdżyć jak dojrzałego pomidora.
Gdy spostrzegłem, że maszyna zaczyna celować w Ikiwę, w przypływie desperacji uderzyłem łapą w przeszklony pysk. O dziwo materiał puścił, a ja, raniąc sobie boleśnie palce drobnymi odłamkami, jednym ciosem pazurami wyrwałem dwie czerwone gałki i zacząłem wypruwać kable. W ferworze walki nie dosłyszałem nawet kilku strzałów, lecz wystarczyły trzy dziury nagle wydrążone w twardym pancerzu, abym zorientował się, co się stało. Tuż obok mnie mój towarzysz przystąpił do akcji, podbiegając do mnie i pomagając mi wyrywać części. Najwyraźniej jednak nie było to potrzebne, bo wcześniej nieuważnie wraz z kablami wyciągnąłem także niewielką dyskietkę, więc puma stała już wówczas tylko dzięki środkowi ciężkości. Zaraz zwaliła się na bok, a ja w ostatniej chwili odciągnąłem przyjaciela, aby nie zgniotło go co najmniej dwustukilogramowe cielsko.

Król Lew: Strażnicy Chaosu - Mechaniczna Puma

Nawet ja nie jestem ze stali. Rozbicie się mechanicznym ptakiem, ucieczka przed ostrzałem i walka z pumą-robotem wycisnęły ze mnie wszystkie siły, nie wspominając już o tym, że wraz siniakami wyglądałem jak zdeformowana śliwka. Jednak resztką energii starałem się ustać na nogach, bowiem nie byłem pewien, jak sobie poradzi Ikiwa.
— Wszystko w porządku? — zapytałem, trochę sepleniąc przez opuchnięte wargi. Ocelot zrobił się blady jak ściana i przez moment naprawdę przestraszyłem się, że coś mu się stało. Ale zaraz wziął głęboki wdech i rzucił się w stronę Żwirka, który przez cały czas podgryzał sobie leniwie trawę jak gdyby nigdy nic.
— Mój Żwirku! Co on ci zrobił z twoją śliczną skorupką! Tatuś zaraz cię naprawi...
A ten jak zwykle tylko o jednym. Pokręciłem głową, lecz uśmiechnąłem się mimo woli. Ikiwa zachowywał się jak wariat, a dla mnie to najlepszy dowód, że jego stan pozostał w normie.
— Reitan — zwrócił się do mnie. — Powinieneś tu zostać, żeby...
— Nie — zaprzeczyłem i, kulejąc, zwróciłem się w stronę domu. Musiałem aż zmrużyć oczy przed mocno czerwonym blaskiem zachodzącego słońca. — Na mnie już pora. — To powiedziawszy, wyszczerzyłem zęby i klepnąłem go w plecy tak mocno, że ugięły się pod nim kolana. — Ty masz na głowie Żwirka, co nie? Sam też musisz się ogarnąć, wyglądasz okropnie.
— Jak zwykle dzięki za twoją serdeczną szczerość — odfuknął, wystawiając w moją stronę język. A ponieważ jeszcze cały trząsł się od niedawnej walki, sam go sobie przygryzł. Oboje byliśmy zbyt poturbowani i zmęczeni, by silić się na zbędne słowa. Zresztą znaliśmy się zbyt wiele lat, aby ich potrzebować. Rzuciłem tylko przez ramię: ,,uważaj na siebie, huncwocie''. Nigdy w końcu nie wiadomo, czy jakiś drugi robot gdzieś się przypadkiem nie zapodział.
A, jak miałem się wkrótce przekonać, zapodziało się ich znacznie więcej...
***
Czasami niektórzy natrętni lwi koledzy ze stada zwykli zadawać mi niezwykle irytujące pytanie: ,,Reitan, a czemu ty się w końcu nie wyprowadzisz i nie zaczniesz cieszyć się wolnością, jak my?". Niedawno nawet przybrało postać: ,,Czemu nie uciekniesz od tej starej zrzędy i nie uwolnisz się, jak na dorosłego gościa przystało"? Tak wtedy delikwentowi zmasakrowałem gębę, że przez kolejne miesiące poruszał się zaułkami, żeby przypadkiem nie wejść mi w drogę. Nie żebym znowuż sam bywał kulturalny, ale nikomu nie pozwolę nazywać mojej matki ,,starą zrzędą&, choć każdego dnia denerwowała mnie tak bardzo, że... że trudno mi nawet wymyślić jakieś porządne porównanie.
Ale prawda była taka, że nie umiałem zostawić ani jej, ani Akiliego, który przechodził właśnie ten przerypany okres dorastania. (Nawet grzywkę sobie postawił, dokładnie jak ja w jego wieku...). Czułem, że beze mnie by sobie nie poradzili, skoro ojciec zaginął dawno temu. Matka, mimo że ukrywała to ze wszystkich sił, od dłuższego czasu borykała się z dziwnymi problemami ze stawami. Zresztą nie potrafiła nawet poradzić sobie, gdy prądu zabrakło, jak więc mógłbym porzucić ich na pastwę losu?
Pierwszym, co usłyszałem po przekroczeniu progu domu, było jak zwykle pretensjonalne zawołanie matki:
— Na duchy przodków, Reitan! Coś ty ze sobą zrobił!?
Lwica stojąca na końcu korytarza upuściła wszystkie trzymane dotąd paczki i ze szczerym przerażeniem podbiegła w moją stronę. Odsunąłem ją od siebie i przeniosłem wzrok na leżące przedmioty. W jednej chwili zapomniałem o swoim zmęczeniu, za to wzebrał we mnie nieoczekiwany gniew. Szczególnie, gdy podniosłem jedną z paczek i okazała się cholernie ciężka.
— M-musiałam przenieść je do piwnicy... — jęknęła usprawiedliwiającym tonem, gdy posłałem jej jedno ze swoich najsroższych spojrzeń.
— Miałaś nie nosić ciężarów — warknąłem nisko. — Obiecałaś się nie przemęczać, pamiętasz?
— To tylko ten jeden raz... — odparła cicho i łagodnie, co tylko mocniej mnie rozjuszyło. Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczyma z przestrachem, wysoko zadzierając głowę. Dawno już niemal dwukrotnie przewyższyłem ją wzrostem, co nie jest żadną sztuką przy jej nienaturalnie drobnej posturze.
— I co byś zrobiła, gdybyś znowu zasłabła? Wydaje ci się, że znachor usłyszy na drugim końcu miasta, jak złamiesz sobie kark i rozbijesz głowę o podłogę?
W tym momencie trzasnęły drzwi i w progu stanął Akili — z roześmianym wyrazem pyszczka i radosną iskrą w oczach przenosił wzrok to na mnie, to na matkę. Oboje umilkliśmy: nigdy nie chcieliśmy prowadzić przy nim naszych kłótni.
— Łuhu! Ale wykłady! — zawołał entuzjastycznie, poprawiając szkła okularów w grubej, czarnej oprawie. — To był naprawdę niesamowity dzień. Najpierw na samym wstępie pokazali nam wnętrze droida czwartego stopnia level piąty, a potem...
Podczas gdy nawijał o rzeczach, których i tak nie umiałem zrozumieć, chwyciłem matkę za ramię i syknąłem jej do ucha:
— Idź się położyć.
— Ale moje rzeczy...
— Zaniosę je za ciebie, do jasnej ciasnej! Przecież sobie poradzę — burknąłem, choć wcale nie byłem tego taki pewien. Moja twarz spuchła jeszcze bardziej, a mięśnie paliły tak silnie, że ledwie ustawałem na nogach. Jednak jak tylko pomyślałem, że miałaby nosić sama te wszystkie paczki z tym swoim trzeszczącym kręgosłupem, wolałem już sam się nimi zająć.
— Pomogę ci! — zadeklarował Akili, kiedy zorientował się, co miałem zamiar zrobić.
Jedną z dodatkowych zalet takiego rozwiązania było to, że przynajmniej na chwilę przestał trajkotać.
— Powinnaś odpocząć, mamo. — Zwrócił się do niej, posyłając jej jeden ze swoich charakterystycznych, rozbrajających uśmiechów. Lwica odwdzięczyła mu się tym samym ze słowami: ,,Masz rację, kochanie", a ja odwróciłem wzrok z ukłuciem zazdrości. W chwilach takich jak te, słysząc ton jej głosu, mimo woli zdawałem sobie sprawę, że nigdy nie mogłaby kochać kogoś takiego jak ja tak samo, jak mojego brata. Oczywiście wtedy wmawiałem sobie, że nic a nic mnie to nie obchodziło.
Razem z Akilim szybko uporaliśmy się z paczkami. Młody, gdy skończył już przedstawiać mi swoją fascynację droidami, zaczął mnie wypytywać o przyczyny mojego... średnio dobrego stanu.
— I tak byś nie uwierzył — westchnąłem, układając ostatnie pudło na samym szczycie niezgrabnego stosu i, zatrzasnąwszy drzwi z hukiem, skierowałem się w stronę swojego pokoju. Akili towarzyszył mi przez całą drogę, rozprawiając o wszystkich niesamowitych rzeczach, których dopiero co się nauczył.
—... No i potem poszedłem do biblioteki, a tam zgadnij-co!
A skąd ja miałem wiedzieć cokolwiek o czymś, co znajduje się u mnie na liście miejsc zakazanych?
— Literatura sprzed Wielkiego Kataklizmu! — wykrzyknął wesoło. — Wyobraź sobie, że nasz dom wygląda niemal identycznie, jak norka Hobbitów! Też mieli takie długie, przytulne okrągłe tunele wydrążone w ziemi i drewniane posadzki i...
— Norka czego?
— H o b b i t ó w — przeliterował z uprzejmą cierpliwością. — Władca Pierścieni, tysiąc dziewięćset pięćdziesiąt czwarty rok według liczenia czasu z wieków autora.
Co on, czytał skamielinę?
— Ekhem-ekhem NERD! — zawołałem zaczepnie, uchylając się przed nadchodzącym przyjacielskim ciosem.
Akili roześmiał się i wskoczył mi na plecy, czochrając moją grzywę. Siłowaliśmy się przez chwilę dla zabawy, a ja musiałem przyznać, że młody naprawdę robił postępy. Nie dość, że cechował się daleko ponadprzeciętną inteligencją, to jeszcze z każdym dniem stawał się coraz sprawniejszy. W dodatku zdążył mu już wyrosnąć niezły kawał czerwonorudej grzywy, która charakterystycznie opadała mu na jedno oko postrzępionymi kosmykami. Gdyby nie kolory naszych futer i znaczna różnica wieku, wyglądalibyśmy chyba jak bliźniaki. I chociaż raz na jakiś czas przez tę jego irytującą idealność zaciskałem pięści z zazdrości, to nie mogłem ukryć, że byłem z niego naprawdę dumny. Może i nie nauczyłem go, jak się składa jakieś robotoidy czy inne ,,wihajstro-idy", ale dzięki mnie okoliczne cwaniaki, zazwyczaj dręczące takich jak on, obchodziły go szerokim łukiem.
— No, młody, a teraz spadaj. Muszę się jakoś ogarnąć. — Tymi słowami wygoniłem Akiliego z mojego pokoju i padłem bez życia na miękkie, niskie leże z paroma poduszkami.
Lew uśmiechnął się ostatni raz na pożegnanie, poprawiając przekrzywione okulary.
— Tylko nie wysadź czegoś w międzyczasie — rzucił, po czym zrobił unik przed nadlatującą drewnianą miską.
No co? Ja naprawdę byłem zmęczony.



Nie wiem, jak długo wtedy spałem, ale sądząc po widoku za okrągłym, drewnianym okienkiem głęboko osadzonym w brązowej framudze, dawno wybiła już trzecia w nocy, kiedy obudziłem się z piekącym bólem w karku. A takich zakwasów i opuchniętej twarzy, na duchy przodków przysięgam, jeszcze nie miałem. Zanurzyłem głowę w ogromnej poduszce, lecz wtedy stan półsnu przerwało mi ciche stukanie do drzwi.
— Spadaj, Akili! Bo oberwiesz drugą miską!
Zaskrzypiały żelazne zawiasy i w progu stanęła mała, wątła postać spowita w mrok.
— Reitan? Śpisz może?
Jęknąłem z dezaprobatą. A ta czego tu znowu szuka? — pomyślałem w duchu.
Matka chwyciła coś w zęby i podeszła do mojego leża. Spostrzegłem, że trzymała podłużny kij z przyczepionymi po obu stronach wiadrami wypełnionymi nieokreślonym, mlecznobiałym płynem. Odwróciłem się na drugi bok, żeby dać jej do zrozumienia, że nie była tam mile widziana.
— Przyszłam sprawdzić, czy czujesz się już lepiej — wyjąkała nieśmiało. W głowie jak na zawołanie zapaliła mi się kontrolka ,,Uwaga, podstęp", więc tylko zacisnąłem wargi w wąską linię. Ale kiedy położyła mi na czole mokrą szmatę umoczoną w dziwnej mazi, miarka się przebrała. Uniosłem się wkurzony, mierząc ją nieufnym spojrzeniem.
— Nic mi nie jest — skłamałem na szybko. — Po co tu przyszłaś? Ale naprawdę — zaznaczyłem dobitnie, gdy już otwierała usta.
— Ja tylko... chciałam z tobą porozmawiać.
— Mamo, nie mam ochoty słuchać twoich wykładów. Odejdź — odpysknąłem i ściągnąłem z siebie tamtą obleśną ścierkę. Matka zgrabnie chwyciła ją w locie, żeby zaraz potem znów przyłożyć mi ją do oka (które swoją drogą bardziej przypominało przejrzały owoc niż część ciała).
— Nie — odparła. — Przecież widzę, jak wyglądasz. A to powinno ci pomóc. — Wskazała łapą na przyniesione wiadra.
No nie, teraz w dodatku udaje, że się o mnie martwi.
— Daj spokój. Lekarstwa powinnaś zachować dla siebie. Ja za parę godzin wyzdrowieję, twoje plecy nie. Lepiej przejdź już do rzeczy.
— Boję się o twoją przyszłość — wyparowała w końcu. — Spójrz na siebie. Znikasz na całe dnie, a w nocy albo pracujesz w domu, albo wybierasz się w podejrzane miejsca. Co jakiś czas wracasz pobity, a z aresztu musiałam cię w tym roku wyciągać już trzy razy!
— O, czyli to ja jestem ten najgorszy? Jeszcze nigdy nie kazałem ci się zajmować tu najtrudniejszymi rzeczami, a gdyby nie ja, ten dom byłby ruiną. Ale oczywiście, wszyscy mają to w nosie.
— Tu nie chodzi o ten dom. — Pokręciła głową. — Kiedyś wyjdziesz stąd i założysz własny. Nie możesz ciągle żyć na bijatykach z jakimiś chuliganami! Chcę, abyś wziął sprawy w swoje łapy. Przecież wiem, że potrafisz...
Oho! No i wszystko stało się dla mnie jasne jak słońce. Doszłem do wniosku, że matka zwyczajnie próbowała się mnie pozbyć, jak nie wykopać z groty na zbity pysk jak starą skarpetę. Ale nie ze mną te numery. Dopóki Akili nie nauczy się radzić sobie sam, nigdzie nie miałem zamiaru się ruszyć.
— Kiedy ja już mam plan na życie.
Po tych słowach lwica jakby wyprostowała się z radości, a w oczach błysnęło coś na kształt nadziei.
— A więc jednak! Pan komendant poszukuje chętnych do Grupy Stróżującej, a ty jesteś silny i sprawny, no i pomyślałam, że...
Wtedy parsknąłem śmiechem, powodując u niej spojrzenie pełne zdziwienia. Ona naprawdę sądziła, że zostanę obrońcą prawa? Ja? Na większy absurd mógłby wpaść tylko Bystrooki Joe i to jeszcze wówczas, gdy trzeba go za łapska wynosić z przydrożnych siedzib z trunkami, bo dopiero co wciągnął już czwartą michę (ewentualnie wiadro) piwa. Dlatego właśnie odpowiedziałem:
— O nie, prędzej chyba odgryzłbym sobie ogon, niż dał się zaciągnąć do bandy zombie pana komendanta. Ja i Ikiwa mamy to wszystko ustalone. Zaraz potem, jak Młody będzie na tyle dorosły, żeby sam sobie w życiu poradzić, wstąpimy do Ochotniczej Jednostki Wojskowej. On to sekcji technicznej, a ja do...
— Wojsko! — wykrzyknęła przerażona, co, przyznam szczerze, naprawdę zbiło mnie z pantałyku.
— Fajna sprawa z tymi zbrojnymi, co nie? Wyjadę daleko i nie będziesz mnie musiała więcej oglądać. To będzie taki nasz utarg — zadecydowałem niskim, pewnym głosem, patrząc na nią z góry.
— Reitan, dziecko drogie, czyś ty do końca zwariował? Wyślą cię daleko na zachód i każą gryźć się z Armią Stad Czerwonych. Przecież oni cię rozerwą na strzępy!
Wątłe światło księżyca padało na jej pyszczek, pogłębiając zmarszczki w ciemnych obwódkach. Czas nie był wobec niej zbyt łaskawy. Ten jej ckliwy ton rozjuszył mnie jeszcze bardziej.
— Przecież Akili z tobą zostanie. Oboje wiemy, że niczego ci więcej do szczęścia nie potrzeba.
Nie dałbym sobie wmówić czegoś innego. Widziałem, jak często z nim przebywała oraz z jaką radością przyjmowała każde z jego dziwacznych osiągnięć. Do mnie nigdy nie uśmiechała się w taki sposób jak do mojego brata, a gdy przychodziła do mnie porozmawiać, to tylko po to, żeby mi czynić wyrzuty i non-stop przypominać, jaki to ze mnie koszmarny syn.
Miałem już po dziurki w uszach tej dyskusji.
— R-Reitan, o czym ty mówisz?
Jakbyś nie wiedziała!
— Zostanę żołnierzem ciężkozbrojnym. Jeśli nie masz więc nic więcej do powiedzenia, to wyjdź stąd, bo mi do cholery jasnej zaraz głowa pęknie.
Ale matce najwyraźniej wcale się nie spieszyło, bo zamiast zostawić mnie w spokoju, chwyciła mój pysk po obu stronach, zanurzając palce w mojej nieco postrzępionej grzywie, a następnie spojrzała mi głęboko w oczy. Poczułem się wówczas co najmniej speszony.
— Błagam — wyszeptała. — Uważaj na siebie. Jest jeszcze tyle możliwości. Życie to coś więcej, niż twoje krwawe potyczki. — Dotknęła delikatnie blizn na moim prawym boku, a następnie odwróciła się i nareszcie wyszła z pokoju, pozostawiając obok leża dwa wiadra z lekarstwem. Chcąc nie chcąc przyjąłem je z wdzięcznością. To białe-coś naprawdę nieźle łagodziło ból, a nawet zacząłem znów widzieć na lewe oko.
Po chwili z zamyślenia wyrwało mnie charakterystyczne drapanie w szybę. Wygramoliłem się z miękkiego posłania i otworzyłem okno dla Orodhy. Ciemno brązowa sowa z niebieską czapeczką wyciągnęła nogę i mruknęła basem:
— List od... tego w cętki.
— To jest lista zakupów — odparowałem, rzucając spojrzeniem na zwiniętą rolkę.
Sowa spłonęła rumieńcem i z burkliwym mruczeniem zaczęła szukać czegoś w niewielkiej torbie na karku. Nie wiem, kto wpadł na pomysł uczynić listonoszem największego zapominalskiego w całym mieście, ale chyba brakowało mu siódmej klepki! W efekcie często trzeba było wymieniać się z sąsiadami otrzymanymi niespodziankami, bowiem Orodha niemal nigdy nie dostarczał tego zwoju, co należy. Ale tamtej nocy miałem szczęście, bo grzebanie w torbie zajęło mu zaledwie kilka minut, a w łapy wpadła mi właściwa rolka. Ukłoniłem się nisko i zamknąłem okno.
Co też mój przyjaciel mógł napisać do mnie o tak późnej porze? Czasami żałowałem, że nie umiałem pisać tak samo, jak on, ale z drugiej strony bardzo mało zwierząt miało okazję cieszyć się tą umiejętnością. Rzadko kiedy trafia się ktoś na tyle sprawny, żeby utrzymać pióro w palcach, nie mówiąc już o zapisywaniu tych podłych mini literek. Ale wszyscy potrafiliśmy czytać, tak więc rozwinąłem papier i jak najszybciej zabrałem się za list.

Jak się masz, Reitan?
Bo mnie łapy usychają ze zmęczenia, ale jak tylko TO zobaczyłem, to od razu wiedziałem, że sprawa ta nie może dłużej zwlekać. Zaraz po naprawieniu muszelki Żwirka wziąłem do domu kilka części tamtego ustrojstwa, przez które chyba przez tydzień nie usiądę na... ogonie. Tak czy owak!
TU SIĘ ZACZYNA TAJNA CZĘŚĆ

ŚCIŚLE TAJNA


NAJTAJNIEJSZA Z NAJTAJNIEJSZYCH


TAK TAJNA, ŻE EKSPLODUJE CI GŁOWA, JAK JĄ PRZECZYTASZ




~MUSZTARDA~
KONIEC.
Niezły obmyśliłem sposób na szpiegów, co nie? No więc rozebrałem to działo na części i — nie uwierzysz — elektronika jak nie patrzeć! Nigdy jeszcze nie widziałem maszyny, która zasilana byłaby prądem. To technika typowa dla ludzi sprzed Wielkiego Kataklizmu, to naprawdę okazało się być działo plazmowe!  Rozpruliśmy tyle ślicznych kabelków, a dostać taki towar w tych czasach to... eh, fortunę mogliśmy zbić.
Ale... no... mamy problem. Bo chyba nie umiem tego działa złożyć z powrotem.
Ale ale! To jeszcze nie najciekawsza część. Wygrzebałem z błota tę dyskietkę i... wiesz, tak po zastanowieniu, to może ten mój sposób anty szpiegowski nie jest jednak aż tak genialny. To sprawa, którą musimy omówić osobiście. Przybądź do mnie najszybciej, jak tylko się da (byle nie przed śniadaniem). O! I koniecznie, pamiętaj, KONIECZNIE przynieś od swojego brata dwie książki, są bowiem absolutnie niezbędne, żeby rozwikłać zagadkę.
,,Legendy z Lwiej Ziemi" i ,,Piraci z Mith Azeraloth". Mają ze sobą o wiele więcej wspólnego, niż ci sie wydaje. Wbij sobie te dwa tytuły do głowy, to niezwykle ważne!
Twój huncwot ~ Ikiwa

No to mnie zainteresował. Co mityczni Wielcy Królowie mogliby mieć wspólnego z najpodlejszą i najwybitniejszą grupą piracką w całej galaktyce?
No cóż, cokolwiek by to nie było, nawet ich potęga nie miała szans wobec najmocniejszej z sił władających wówczas moim umysłem.
To właśnie dzięki niej kilka chwil później spałem jak zabity. A śnił mi się kapitan Skariot stojący na szczycie Lwiej Skały w noc przesilenia i ryczący głębokim, lwim brzmieniem, na który cała zgraja ponurych sylwetek w czarnych powiewających szatach skłoniła się do samej ziemi niczym przed królem.
A wśród nich znalazłem się ja.






Ahoj, Kapitanie Czytelniku!
Czasu w ostatnich dniach brakuje mi kompletnie, ale w mojej głowie od dłuższego czasu aż roi się od pomysłów i wręcz nie mogę się doczekać, aż skończę wszystkie poprawki i wrócę na Historię Nieznaną. Mam już gotowy świeżutki szablon, a aktualnie jestem w trakcie tworzenia nagłówka. I choć jeszcze sporo czasu minie, zanim tam wszystko pouporządkuję i narysuję co trzeba, to jednak przewiduję, że może nawet za dwa tygodnie uda mi się dodać rozdział do Historii Ramsay'a. Na Stado Północy trzeba będzie poczekać nieco dłużej, bo mam nieco problemy z tą notką.

Z kolei ta opowieść rośnie wraz z jej pisaniem i możliwe, że z czterdziestu rozdziałów zrobi się wkrótce pięćdziesiąt XD Ale - tak jak w przypadku HN - niemal mam tu już zaplanowane i także wręcz korci mnie, aby od razu tutaj poodkrywać wszystkie tajemnice. Do Reitana i jego przyjaciół przywiązuję się nawet bardziej, niż się spodziewałam ;D
Dziękuję wszystkim, którzy czytają te małe dziwactwo. Jesteście wspaniali <3
Do usłyszenia, Towarzyszu Piracie. Niechaj wiatry pomyślnie dmą w Twoje żagle i skarby przelewają się drzwiami i oknami!