sobota, 7 października 2017

Rozdział IV - Bar, browar i Pan Tadek



Czy wy też macie czasem tak, że chowacie coś w takim tajemnym, specjalnym miejscu, aby tego nie zgubić, a potem na śmierć zapominacie, gdzie to schowaliście? Dokładnie tak zrobiłem dzień po otrzymaniu Super tajnego Ważnego Listu z Musztardą od Ikiwy, który — zamiast rzucić na przyjacielską kupkę gratów w kącie — ukryłem na dnie drewnianej skrzyni wygrzebanej prosto z czeluści piekielnego bałaganu. Ale biorąc pod uwagę rozbój poprzedniego dnia, nie można mieć mi chyba za złe, że zaraz po przebudzeniu wcale nie pognałem w stronę Żwirkowej muszelki, ale ku absolutnie najsympatyczniejszej siedzibie, jaką znam.
Akurat kiedy otworzyłem drzwi, o mały włos uniknąłem czołowego zderzenia z lecącym sobie w najlepsze stołkiem. W nozdrza wpadł mi przyjemny zapach dymu, warzonych trunków surowego mięska z gazeli, a w uszy ożywiony gwar przekrzykujących się kolegów i nieodłączny doping gapiów zebranych wokół trzech okładających się lwów.
Pff, też sobie znaleźli sposób, żeby zdobyć plakietkę “samczyk alfa”. Jakbym chciał, położyłbym cwaniaczków jedną łapą. Po tym jak gołymi pazurami powaliłem dwustukilogramowego mechanicznego potwora, tawerniane walki stały się dla mnie niższą ligą…
Ale od czasu do czasu pokazać kto tu rządzi nie zaszkodzi, co nie?
Był nawet ten rudy lis, Bystrooki Joe, siedzący samotnie w najbardziej zacienionym kącie i raz po raz łypający ponuro jedynym okiem na zebranych lwich mięśniaków. Ogólnie rzecz biorąc, harmider, wrzawa i rozróba. A to dopiero popołudniowa rozgrzewka, powinniście kiedyś zobaczyć, co tam się dzieje w nocy!
Zacząłem wypatrywać jakiś znajomych gąb. Wśród zebranych zdecydowanie przeważały lwy, wśród których rozpoznałem członków Czarnych Stad z północnego przesmyku oraz Białych, Złotych i Szarych zamieszkujących równiny pod Górą Królów. Tu i ówdzie kręciły się lwice z zachodnich kanionów (spróbuj taką przypadkiem tknąć nie tam gdzie trzeba, a to ostatnia rzecz, którą w życiu zrobisz) z charakterystycznymi, szerokimi nosami i pasemkami na futrze w jaskrawych barwach.
Kilkanaście metrów do lady przebyłem bez żadnych trudności —  jeszcze nikt nie spił się na tyle, żeby atakować przeciwnika większego od wszystkich o głowę. Rzuciłem kilka okrągłych, oszlifowanych kamyków, a w zamian dostałem czerwone piwo w rzeźbionej misce. Usadowiwszy się wygodnie na twardawych poduchach przy niskim stoliku, przez dłuższy czas popijałem sobie mój trunek w (względnym) spokoju, czując, jak wydarzenia z ostatnich dni rozpływały się beztrosko w zgiełku i trzaskach ognia w kominku.
Oczywiście ktoś MUSIAŁ to zepsuć.
Do środka wpadł jakiś tajemniczy dziwak chodzący tak, jakby w każdej chwili coś miało wyskoczyć i go schrupać. Jego czarne futro i grzywa wtapiały się w tło tak bardzo, że ledwie go dostrzegłem. A że nie znalazł nigdzie indziej wolnego miejsca, postanowił pokuśtykać akurat do mnie. Wcale nie uśmiechało mi się jego towarzystwo, więc groźnie wyszczerzyłem kły, mając nadzieję, że go odstraszę.
— Oszczędzaj siły, młokosie — mruknął cichym basem, przysiadłszy się obok. —  Jeszcze będą ci potrzebne.
— Czy mam to traktować jak wyzwanie? — warknąłem, lecz on zbył mnie jednym pociągnięciem łyka whisky.
— Jedynie jako towarzyskie ostrzeżenie. — Jednakże zanim przeszedłem od słów do czynów, nachylił się do mnie konspiracyjnie i szepnął:
— Oni się zbliżają. Przybędą całą zgrają. Może nawet już tu są i nasłuchują. Oszczędzaj siły. Potrzebujemy takich jak ty — to powiedziawszy, zaczął się rozglądać wokół bacznym spojrzeniem. Było coś niepokojącego w jego jaskrawozielonych oczach, być może to wina nienaturalnie wąskich, wężowych źrenic, z którymi spotkałem się wówczas po raz pierwszy. Ponieważ wcale nie zapowiadało się, żeby mówił dalej, a nieco mnie zaintrygował tą swoją zagadkowością, zapragnąłem wydobyć z przybysza coś więcej. W końcu czy miałem coś lepszego do roboty?
— Panie, niech pan do mnie mówi po lwiemu. O co panu do nędzy jasnej chodzi?
— Wielki Kataklizm — mruknął z powagą. — Pamiętasz coś niecoś z historii, młokosie?
— Pan mi tu nie czaruj historią, tylko odpowiadaj pan na pytanie. Kto się zbliża?
Lew zmierzył mnie spojrzeniem wężowych oczu jak jakiś wątpliwy towar. Pewnie zastanawiał się, ile mi powiedzieć, za to ja w przypływie zniecierpliwienia wyobrażałem sobie, jak rozbijam mu tę michę z whisky o jego rozczochrany łeb.
— Słuchaj uważnie, młokosie, bo to ważne. Trzydzieści lat przed Wielkim Kataklizmem, kiedy stworzenia zwane ludźmi odkryły zbliżającą się katastrofę, postanowili ukryć wszystkie swoje sekrety głęboko pod ziemią odległej planety. Techniczne rysunki niewyobrażalnych maszyn, sekrety elektroniki, tajemnice swoich największych odkryć, a przede wszystkim… — Lew ściszył głos tak bardzo, że musiałem się nachylić, aby cokolwiek usłyszeć przez ten harmider. —... złoto… — wysyczał, oblizując wargi. — Całe tony złota i skarbów uwięzionych pod powierzchnią gruntu i czekające do dziś, aż ktoś je odkryje.
Wszystko stało się jasne. Gościu po prostu oczytał się bajek i majaczył. Mocno zawiedziony upiłem kolejny łyk piwa.
— Znajdź jakieś hobby.
— Planeta Skarbów istnieje! — wycharczał oburzony, na moment zapominając o ostrożności. — Może i tacy jak ty w to nią wierzą, ale nikt nie będzie w stanie przekonać co do tego piratów.
Natychmiast zakrztusiłem się piwskiem i wyplułem je tak spektakularnie, że cały stolik zalał alkoholowy deszcz.
— Kogo?
Tajemniczy przybysz, najwyraźniej nieźle rozbawiony moimi wybałuszonymi oczyma, zarechotał z gulgotem jak dusząca się ropucha.
— Kiedy tylko plotki o Planecie Skarbów powróciły, na naszą kochaną planetę Ardhi zaczęli zlatywać się… dość nietypowi kompani. Jeżeli ludzie pozostawili po sobie jakikolwiek ślad, to będzie on tutaj i oni o tym wiedzą. Zrobią wszystko, aby ją odnaleźć.
Zaraz zaraz… ta wzmianka o piratach coś mi przypomniała. Nie byłem jeszcze pewny, co takiego, ale wiedziałem, że o czymś zapomniałem. I to chyba o czymś ważnym. Chwila, co to mogło być?...
— Ty również nie za bardzo wyglądasz na tutejszego — odparłem, aby zyskać na czasie.
— Ohoho, bystrzak z ciebie. — Za tę ironię w jego głosie powinienem mu chyba przyfasolić. — Ale ja nie będę opowiadał o sobie każdemu napotkanemu towarzyszowi w   tawernie, a ty zapewne i tak nie zrozumiałbyś, czym jestem.
Piraci… Piraci… Może Akili miał w dzieciństwie taką kolorowankę? Coś pamiętam, z takim szczerzącym się włochaczem z drewnianym mieczem na cukierkowej łódce.
— Czyżby coś się stało? — zapytał nieznajomy z nutą troski. Albo rzeczywiście zainteresował się moim problemem, albo znowu wyglądałem jak przygłup próbujący ogarnąć tajemnice matematyki, jak zresztą za każdym razem, gdy zmuszałem się do intensywnego myślenia. Akili mówi, że rozwiązując zagadki wyglądam jak troll postawiony przed dwumetrowym równaniem.
I właśnie dlatego wolę używać kłów i pazurów.
Przestań zbaczać z tematu, przypomnij sobie wreszcie, o co…
Na Duchy Przodków! List Akiliego!
Poderwałem się gwałtownie od stołu, ale zaraz przekląłem w myślach własną głupotę. Nie ma mowy, żebym gdziekolwiek się ruszył w trakcie Szkarłatnej Godziny. Uwierzcie mi, nie chcielibyście teraz popatrzeć sobie na niebo — każdego dnia w okolicach południa słońce świeci takim ostrym, czerwonym światłem, że po parunastu minutach stajesz się okularnikiem, a po dwóch godzinach dostajesz plakietkę z napisem “niewidomy” i do końca życia nazywają cię kretynem, któremu w trakcie Szkarłatnej Godziny zachciało się wyjść po ziemniaki. O tej porze — podobnie jak teraz w mojej ukochanej Jaskini Pod Drewnianą Michą — wszystkie otwory w ścianach pozostawały szczelnie zasłonięte, a roboty wstrzymane. Akili kiedyś mi powiedział, że kilka tysięcy lat temu nie było czegoś takiego. Ale potem słońce zrobiło się czerwone i wielkie, niebo bursztynowe no i mamy swoje mini piekiełko. Fajnie, nie?
Próbowałem coś jeszcze wyciągnąć z nieznajomego, ale ten zamknął się szczelnie jak słoik z ciasteczkami Ikiwy i ani słówkiem nie pisnął. Więc gdy zrobiło się już w miarę znośnie, popędziłem do domu oraz dopadłem do biblioteczki młodszego brata. Chwilunia, jak szły te tytuły?... A! Legendy z Lwiej Ziemi i Piraci z Mith Azeraloth. No to jazda! Stanąłem przed półką wielkości słonia i... łapy mi opadły. Tych tytułów tam było chyba z milion!
No nic, to zaczynamy poszukiwania...
***
...“100 sposobów na udanego droida”. — Nie.
“Poznaj największe tajemnice czasów sprzed kataklizmu!”. — Nie, dzięki.
“Harry Potter, Gra o Tron i inne wierzenia ludzkości”. — A po jakiego kija mi to?
“Zdrady, romanse, trudne sprawy”. — Akili, litości!
“Mechanizm działania istoty kobiecej. Wydanie specjalne”. — Psychika kobiety streszczona w formie kodów? Na duchy przodków, mieszkam pod jednym dachem z nerdem roku.
“Kompleks małej grzywy. Czyli jak dopracować poczucie męskiej wartości”. — … Łaskawie udam, że tego nie widziałem.
U, magazyn z obrazkami!... Ulala, a w środku są… No nie, ja z tym chłopem chyba będę musiał odbyć poważną rozmowę!...
A nie, to przecież mój magazyn. Sam go tu przed mamą ukryłem.
NARESZCIE! Znalazłem te książki. Najwyższa pora, bo od tej nerdowni zaraz rozboli mnie głowa. Teraz wystarczy tylko wymknąć się po cichu tak, aby brat mnie nie zauwa--
— A co ty wyprawiasz w moim pokoju?
Odwróciłem się gwałtownie i napotkałem na uniesione brwi Akiliego stojącego w okrągłej, drewnianej framudze. No żesz kurczę, mógłby ten gagatek obiad wsuwać wolniej. Poprawił łapką okrągłe okulary jak zawsze wtedy, gdy na coś go niecierpliwi.
— Ja… em… ja... zacząłem interesować się literaturą starowspóczesną! — zawołałem skapliwie, a przysunąwszy się bliżej regału, szybko wyjąłem za plecami pierwszy tomik, który wymacałem palcami. Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że chciałem wynieść mu z pokoju jego najcenniejsze skarby. W życiu by się nie zgodził. Poza tym przecież moja misja miała być super-tajna, a zaraz zaczęłyby się pytania i nici z tajemnicy.
— Ach tak? — mruknął z lekkim rozbawieniem, po czym rzucił okiem na trzymaną przeze mnie książkę. — O, widzę że uderzasz w klasyk środkowej Europy. Bardzo wzniośle jak na początek.
— T-tak… Lubię… em… poetyckie wyzwania.
— Pan Tadeusz. Doskonały wybór. Hej, może przeczytasz mi kawałek? Uwielbiam słuchać poetyckich epopei narodowych!
Ja pierniczę, w co ja się wkopałem? Ze wszystkich przypadkowych lektur ja akurat musiałem trafić na… TO. Czułem, że brat mnie wkręcał. Normalnie mnie gagatek przejrzał i wkręcał! Ale nie miałem wyboru, jakbym się przyznał, to bym tylko wyszedł na kretyna. No więc otworzyłem podejrzany tomik, a tam, jak na dobitkę, litery łacińskie. Łacińskie! Na wykładach o nich byłem tylko raz w życiu i to tylko dlatego, że Akili mnie wyciągnął. I co ja mam teraz zrobić?
Odchrząknąłem głośno i zacząłem czytać.
— Ten tegos… proszę ja ciebie… Lipo! Krzywizno moja! Ty jesteś jak wdowie… ZDROWIE! Ilę Cię trza mielić… CENIĆ… ten tylko się dowie, kto Ciem skrzacił. Dziś celność Tfom w całej żałobie…
W tym momencie Akili podszedł i wyrwał mi Pana Tadka z łap.
— Wystarczy tego! Bo się poeta ludzki w grobie przez ciebie głupku przewraca. Mów prawdę!
— Chciałem pożyczyć dla Ikiwy dwie książki — westchnąłem zrezygnowany. — Ale sam przyznaj, że nieźle mi szła ta E… Eplf…
— Epopeja — burknął ponuro. — I znasz zasady. Od moich książek wara. Ja ci nie grzebię w gratach, to ty mi nie grzebiesz w książkach. A teraz zmywaj się stąd!
— No weź, nie bądź taki! Przysięgam, że oddam je w nienagannym stanie. Słowo Reitana!
— Powiedz to mojej rybce, co ci ją kazałem karmić na czas mojego wyjazdu. Pamiętasz, jak się dla niej skończyło “słowo Reitana”?
A ten znowu swoje. Przecież dostałem nauczkę! Po tygodniu wygrzebywania sobie ości spomiędzy zębów nie miałem już ochoty na żadne pstrągi.
— Aliki, przysięgam na wszystko co mi drogie, te książki są dla Ikiwy niezwykle ważne! Nawet nie zauważysz że je pożyczyliśmy.
Użyłam najładniejszego proszącego tonu, na jaki mnie było stać. Akili rzucił mi ponure spojrzenie spod rudej, postrzępionej grzywki, lecz dostrzegłem, że jednak go zagiąłem.
— No dobra, weź sobie te książki. — Machnął łapą. — Tylko uważaj na siebie w drodze do lasu. Podobno… — Mój brat rozejrzał się dokoła, a następnie kontynuował ściszonym głosem:
— Mój znajomy twierdzi, że kręci się tam coś dziwnego. Coś na kształt pumy, ale…
— Ale?... — ciągnąłem, mimo że wiedziałem już, o czym mówił. Siniaki mi jeszcze po ostatniej walce z tym potworem nie poznikały. Ale lepiej, by na razie nikt o tym nie wiedział.
— To nieważne — stwierdził po chwili. — Ponoć jakiś “naukowiec” wybiegł z krzykiem, że widział roboty jak sprzed paru tysięcy lat. Ale to niemożliwe, w końcu żadne zwierzę nie jest w stanie zbudować czegoś tak zaawansowanego. Tak czy siak krążą różne plotki, wszyscy obawiają się wchodzić do lasu. Jest w tym buszu coś… niepokojącego. Podziwiam twojego przyjaciela, że postanowił tam zamieszkać.
— Nie bój żaby, jemu ani mi karku nic nie złamie! Ale muszę już lecieć, i tak już jestem strasznie spóźniony. Dzięki wielkie! — zawołałem i czym prędzej ruszyłem ku wyjściu. Dzieciak jest bardzo bystry, lepiej żeby nie drążył tematu bo znowu się wkopię.
— A! A jak będziesz wracał, to kup mi klucz nasadowy — wyszczerzył zęby, wiedząc, że zgodzę się na jego prośbę z najczystszą radością. Czemu? Kiedyś wam wytłumaczę, ale jest tam taka jedna lwica…
— Jasne! Hej, nawet wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć za te książki! Między czarnymi tomami znajdziesz magazyn, który znacznie poszerzy twoją wiedzę na temat anatomii, a wiem, że wkrótce idziesz na lekcje znachorstwa. Baw się dobrze!
— O rajuśku! Dziękuję! Jesteś najlepszym bratem w historii!
Wycofałem się z chichotem i, nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłem się ku wyjściu, zanim biedak zorientował się, co trzymał w łapie. Akurat gdy wbiegałem między krzaki, szyba od pokoju Akiliego rozwarła się z hukiem i ze środka wyjrzała cały czerwony pyszczek mojego brata kipiący taką wściekłością, że gdybym stał bliżej, pewnie usmażyłby mnie na miejscu.
— Reeeeitaaaan! Jesteś najgorszym bratem w historii!
Niemal krztusząc się ze śmiechu wybiegłem na rynek i pognałem w stronę lasu. Sakwa z tomami na moich plecach pobrzdąkiwała wesoło, tłumek zwierząt gwarzył pogodnie jak w każdy piękny, słoneczny dzionek,, a ja byłem w wyśmienitym humorze.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to był ostatni moment z moją rodziną, zanim wszystko, co kochałem, przepadło raz na zawsze...


Ahoi!
Po pół roku oczekiwania nareszcie jest rozdział! c; Nie wiem, czy ktoś tutaj jeszcze jest, tak czy owak odkryliśmy dzisiaj kolejne zagadki z przeszłości, a kolejne czekają jeszcze na ujawnienie w kolejnych notkach. Ten rozdział akurat jest jednym z ostatnich tych beztroskich, z dużą ilością "Reitanowego" humoru i szczyptą tajemnicy. Zdaję sobie sprawę, że przez bardzo specyficzny punkt widzenia Reitana i steampunkową rzeczywistość nie jest to opowiadanie, które łatwo trafia w gusta i raczej będzie podobać się małej liczbie osób. Zwrócono mi na to uwagę, jednak ja sama wiedziałam to doskonale od samego początku. Ale wcielanie się w prosty, męski i niezbyt inteligentny umysł Reitana otoczonego przez geniuszy to dla mnie świetna zabawa, a ta historia jest o tyle pozytywnie zakręcona, że pisanie jej pozwala mi się porządnie rozluźnić. Dlatego też nie mam zamiaru z niej rezygnować za żadne skarby piratów c;
Pozdrawiam ciepło wszystkich Kapitanów Czytelników!