wtorek, 7 lutego 2017

Rozdział III - Plan wręcz antygenialny


We wczesnej młodości matka często powtarzała mi: ,,Reitan, jak cię kiedyś dopadnie jakiś problem, to choćby nie wiem, co się działo — stań z nim twarzą w twarz. Słyszysz? Twarzą w twarz!''. Nigdy jednak nie sądziłem, że będę musiał posłuchać jej aż tak dosłownie. I w ten oto sposób ni stąd ni zowąd znalazłem się trzy centymetry przed pyskiem robotycznej pumy z naładowanym działem zamiast łapy, patrząc się prosto w dwa jarzące się na czerwono punkty lustrujące mnie gorzej niż wzrok pana komendanta w areszcie. Maszyna najwyraźniej postanowiła upiec mnie żywcem, a że wcale nie miałem na to ochoty, w ciągu ułamka sekundy postanowiłem działać najlepszym sposobem, jaki znam.
Spontanicznym.
Przeturlałem się w bok i rzuciłem się całym swoim ciężarem prosto na najeżony odłamkami kark. To dopiero okazał się twardy przeciwnik! Drapałem drania ze wszystkich sił, ale na metalu nie pozostała nawet rysa. Spróbowałem więc użyć kłów, które w starciu jeszcze nigdy mnie nie zawiodły (a przynajmniej do wtedy... to był błąd). I kiedy tak z duszą na karku tańcowałem z potworem, starając się za wszelką cenę unikać linii ognia, Ikiwa wyskoczył tuż za mną z muszelki Żwirka oraz drżącymi łapami wyjął zza pazuchy czarny, połyskliwy przedmiot.
No tak, w końcu czego innego można się spodziewać po przewrażliwionym wynalazcy, jak nie broni palnej ukrytej w każdym możliwym zakamarku? Choćby tego, że w chwili stresu kompletnie zapomniał, jak się nią posługiwać. Mój przyjaciel najpierw nie umiał jej porządnie chwycić, a gdy już mu się to udało, o mało co nie odstrzelił sobie tego kudłatego łba zakutego w gogle.
— Nie martw się! — zawołał, próbując ponownie załadować broń. — P-p-panuję nad sytuacją!
— Ależ spokojnie, mam czas! — odkrzyknąłem sarkastycznie, ledwie unikając ciosu, który mógłby mnie zmiażdżyć jak dojrzałego pomidora.
Gdy spostrzegłem, że maszyna zaczyna celować w Ikiwę, w przypływie desperacji uderzyłem łapą w przeszklony pysk. O dziwo materiał puścił, a ja, raniąc sobie boleśnie palce drobnymi odłamkami, jednym ciosem pazurami wyrwałem dwie czerwone gałki i zacząłem wypruwać kable. W ferworze walki nie dosłyszałem nawet kilku strzałów, lecz wystarczyły trzy dziury nagle wydrążone w twardym pancerzu, abym zorientował się, co się stało. Tuż obok mnie mój towarzysz przystąpił do akcji, podbiegając do mnie i pomagając mi wyrywać części. Najwyraźniej jednak nie było to potrzebne, bo wcześniej nieuważnie wraz z kablami wyciągnąłem także niewielką dyskietkę, więc puma stała już wówczas tylko dzięki środkowi ciężkości. Zaraz zwaliła się na bok, a ja w ostatniej chwili odciągnąłem przyjaciela, aby nie zgniotło go co najmniej dwustukilogramowe cielsko.

Król Lew: Strażnicy Chaosu - Mechaniczna Puma

Nawet ja nie jestem ze stali. Rozbicie się mechanicznym ptakiem, ucieczka przed ostrzałem i walka z pumą-robotem wycisnęły ze mnie wszystkie siły, nie wspominając już o tym, że wraz siniakami wyglądałem jak zdeformowana śliwka. Jednak resztką energii starałem się ustać na nogach, bowiem nie byłem pewien, jak sobie poradzi Ikiwa.
— Wszystko w porządku? — zapytałem, trochę sepleniąc przez opuchnięte wargi. Ocelot zrobił się blady jak ściana i przez moment naprawdę przestraszyłem się, że coś mu się stało. Ale zaraz wziął głęboki wdech i rzucił się w stronę Żwirka, który przez cały czas podgryzał sobie leniwie trawę jak gdyby nigdy nic.
— Mój Żwirku! Co on ci zrobił z twoją śliczną skorupką! Tatuś zaraz cię naprawi...
A ten jak zwykle tylko o jednym. Pokręciłem głową, lecz uśmiechnąłem się mimo woli. Ikiwa zachowywał się jak wariat, a dla mnie to najlepszy dowód, że jego stan pozostał w normie.
— Reitan — zwrócił się do mnie. — Powinieneś tu zostać, żeby...
— Nie — zaprzeczyłem i, kulejąc, zwróciłem się w stronę domu. Musiałem aż zmrużyć oczy przed mocno czerwonym blaskiem zachodzącego słońca. — Na mnie już pora. — To powiedziawszy, wyszczerzyłem zęby i klepnąłem go w plecy tak mocno, że ugięły się pod nim kolana. — Ty masz na głowie Żwirka, co nie? Sam też musisz się ogarnąć, wyglądasz okropnie.
— Jak zwykle dzięki za twoją serdeczną szczerość — odfuknął, wystawiając w moją stronę język. A ponieważ jeszcze cały trząsł się od niedawnej walki, sam go sobie przygryzł. Oboje byliśmy zbyt poturbowani i zmęczeni, by silić się na zbędne słowa. Zresztą znaliśmy się zbyt wiele lat, aby ich potrzebować. Rzuciłem tylko przez ramię: ,,uważaj na siebie, huncwocie''. Nigdy w końcu nie wiadomo, czy jakiś drugi robot gdzieś się przypadkiem nie zapodział.
A, jak miałem się wkrótce przekonać, zapodziało się ich znacznie więcej...
***
Czasami niektórzy natrętni lwi koledzy ze stada zwykli zadawać mi niezwykle irytujące pytanie: ,,Reitan, a czemu ty się w końcu nie wyprowadzisz i nie zaczniesz cieszyć się wolnością, jak my?". Niedawno nawet przybrało postać: ,,Czemu nie uciekniesz od tej starej zrzędy i nie uwolnisz się, jak na dorosłego gościa przystało"? Tak wtedy delikwentowi zmasakrowałem gębę, że przez kolejne miesiące poruszał się zaułkami, żeby przypadkiem nie wejść mi w drogę. Nie żebym znowuż sam bywał kulturalny, ale nikomu nie pozwolę nazywać mojej matki ,,starą zrzędą&, choć każdego dnia denerwowała mnie tak bardzo, że... że trudno mi nawet wymyślić jakieś porządne porównanie.
Ale prawda była taka, że nie umiałem zostawić ani jej, ani Akiliego, który przechodził właśnie ten przerypany okres dorastania. (Nawet grzywkę sobie postawił, dokładnie jak ja w jego wieku...). Czułem, że beze mnie by sobie nie poradzili, skoro ojciec zaginął dawno temu. Matka, mimo że ukrywała to ze wszystkich sił, od dłuższego czasu borykała się z dziwnymi problemami ze stawami. Zresztą nie potrafiła nawet poradzić sobie, gdy prądu zabrakło, jak więc mógłbym porzucić ich na pastwę losu?
Pierwszym, co usłyszałem po przekroczeniu progu domu, było jak zwykle pretensjonalne zawołanie matki:
— Na duchy przodków, Reitan! Coś ty ze sobą zrobił!?
Lwica stojąca na końcu korytarza upuściła wszystkie trzymane dotąd paczki i ze szczerym przerażeniem podbiegła w moją stronę. Odsunąłem ją od siebie i przeniosłem wzrok na leżące przedmioty. W jednej chwili zapomniałem o swoim zmęczeniu, za to wzebrał we mnie nieoczekiwany gniew. Szczególnie, gdy podniosłem jedną z paczek i okazała się cholernie ciężka.
— M-musiałam przenieść je do piwnicy... — jęknęła usprawiedliwiającym tonem, gdy posłałem jej jedno ze swoich najsroższych spojrzeń.
— Miałaś nie nosić ciężarów — warknąłem nisko. — Obiecałaś się nie przemęczać, pamiętasz?
— To tylko ten jeden raz... — odparła cicho i łagodnie, co tylko mocniej mnie rozjuszyło. Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczyma z przestrachem, wysoko zadzierając głowę. Dawno już niemal dwukrotnie przewyższyłem ją wzrostem, co nie jest żadną sztuką przy jej nienaturalnie drobnej posturze.
— I co byś zrobiła, gdybyś znowu zasłabła? Wydaje ci się, że znachor usłyszy na drugim końcu miasta, jak złamiesz sobie kark i rozbijesz głowę o podłogę?
W tym momencie trzasnęły drzwi i w progu stanął Akili — z roześmianym wyrazem pyszczka i radosną iskrą w oczach przenosił wzrok to na mnie, to na matkę. Oboje umilkliśmy: nigdy nie chcieliśmy prowadzić przy nim naszych kłótni.
— Łuhu! Ale wykłady! — zawołał entuzjastycznie, poprawiając szkła okularów w grubej, czarnej oprawie. — To był naprawdę niesamowity dzień. Najpierw na samym wstępie pokazali nam wnętrze droida czwartego stopnia level piąty, a potem...
Podczas gdy nawijał o rzeczach, których i tak nie umiałem zrozumieć, chwyciłem matkę za ramię i syknąłem jej do ucha:
— Idź się położyć.
— Ale moje rzeczy...
— Zaniosę je za ciebie, do jasnej ciasnej! Przecież sobie poradzę — burknąłem, choć wcale nie byłem tego taki pewien. Moja twarz spuchła jeszcze bardziej, a mięśnie paliły tak silnie, że ledwie ustawałem na nogach. Jednak jak tylko pomyślałem, że miałaby nosić sama te wszystkie paczki z tym swoim trzeszczącym kręgosłupem, wolałem już sam się nimi zająć.
— Pomogę ci! — zadeklarował Akili, kiedy zorientował się, co miałem zamiar zrobić.
Jedną z dodatkowych zalet takiego rozwiązania było to, że przynajmniej na chwilę przestał trajkotać.
— Powinnaś odpocząć, mamo. — Zwrócił się do niej, posyłając jej jeden ze swoich charakterystycznych, rozbrajających uśmiechów. Lwica odwdzięczyła mu się tym samym ze słowami: ,,Masz rację, kochanie", a ja odwróciłem wzrok z ukłuciem zazdrości. W chwilach takich jak te, słysząc ton jej głosu, mimo woli zdawałem sobie sprawę, że nigdy nie mogłaby kochać kogoś takiego jak ja tak samo, jak mojego brata. Oczywiście wtedy wmawiałem sobie, że nic a nic mnie to nie obchodziło.
Razem z Akilim szybko uporaliśmy się z paczkami. Młody, gdy skończył już przedstawiać mi swoją fascynację droidami, zaczął mnie wypytywać o przyczyny mojego... średnio dobrego stanu.
— I tak byś nie uwierzył — westchnąłem, układając ostatnie pudło na samym szczycie niezgrabnego stosu i, zatrzasnąwszy drzwi z hukiem, skierowałem się w stronę swojego pokoju. Akili towarzyszył mi przez całą drogę, rozprawiając o wszystkich niesamowitych rzeczach, których dopiero co się nauczył.
—... No i potem poszedłem do biblioteki, a tam zgadnij-co!
A skąd ja miałem wiedzieć cokolwiek o czymś, co znajduje się u mnie na liście miejsc zakazanych?
— Literatura sprzed Wielkiego Kataklizmu! — wykrzyknął wesoło. — Wyobraź sobie, że nasz dom wygląda niemal identycznie, jak norka Hobbitów! Też mieli takie długie, przytulne okrągłe tunele wydrążone w ziemi i drewniane posadzki i...
— Norka czego?
— H o b b i t ó w — przeliterował z uprzejmą cierpliwością. — Władca Pierścieni, tysiąc dziewięćset pięćdziesiąt czwarty rok według liczenia czasu z wieków autora.
Co on, czytał skamielinę?
— Ekhem-ekhem NERD! — zawołałem zaczepnie, uchylając się przed nadchodzącym przyjacielskim ciosem.
Akili roześmiał się i wskoczył mi na plecy, czochrając moją grzywę. Siłowaliśmy się przez chwilę dla zabawy, a ja musiałem przyznać, że młody naprawdę robił postępy. Nie dość, że cechował się daleko ponadprzeciętną inteligencją, to jeszcze z każdym dniem stawał się coraz sprawniejszy. W dodatku zdążył mu już wyrosnąć niezły kawał czerwonorudej grzywy, która charakterystycznie opadała mu na jedno oko postrzępionymi kosmykami. Gdyby nie kolory naszych futer i znaczna różnica wieku, wyglądalibyśmy chyba jak bliźniaki. I chociaż raz na jakiś czas przez tę jego irytującą idealność zaciskałem pięści z zazdrości, to nie mogłem ukryć, że byłem z niego naprawdę dumny. Może i nie nauczyłem go, jak się składa jakieś robotoidy czy inne ,,wihajstro-idy", ale dzięki mnie okoliczne cwaniaki, zazwyczaj dręczące takich jak on, obchodziły go szerokim łukiem.
— No, młody, a teraz spadaj. Muszę się jakoś ogarnąć. — Tymi słowami wygoniłem Akiliego z mojego pokoju i padłem bez życia na miękkie, niskie leże z paroma poduszkami.
Lew uśmiechnął się ostatni raz na pożegnanie, poprawiając przekrzywione okulary.
— Tylko nie wysadź czegoś w międzyczasie — rzucił, po czym zrobił unik przed nadlatującą drewnianą miską.
No co? Ja naprawdę byłem zmęczony.



Nie wiem, jak długo wtedy spałem, ale sądząc po widoku za okrągłym, drewnianym okienkiem głęboko osadzonym w brązowej framudze, dawno wybiła już trzecia w nocy, kiedy obudziłem się z piekącym bólem w karku. A takich zakwasów i opuchniętej twarzy, na duchy przodków przysięgam, jeszcze nie miałem. Zanurzyłem głowę w ogromnej poduszce, lecz wtedy stan półsnu przerwało mi ciche stukanie do drzwi.
— Spadaj, Akili! Bo oberwiesz drugą miską!
Zaskrzypiały żelazne zawiasy i w progu stanęła mała, wątła postać spowita w mrok.
— Reitan? Śpisz może?
Jęknąłem z dezaprobatą. A ta czego tu znowu szuka? — pomyślałem w duchu.
Matka chwyciła coś w zęby i podeszła do mojego leża. Spostrzegłem, że trzymała podłużny kij z przyczepionymi po obu stronach wiadrami wypełnionymi nieokreślonym, mlecznobiałym płynem. Odwróciłem się na drugi bok, żeby dać jej do zrozumienia, że nie była tam mile widziana.
— Przyszłam sprawdzić, czy czujesz się już lepiej — wyjąkała nieśmiało. W głowie jak na zawołanie zapaliła mi się kontrolka ,,Uwaga, podstęp", więc tylko zacisnąłem wargi w wąską linię. Ale kiedy położyła mi na czole mokrą szmatę umoczoną w dziwnej mazi, miarka się przebrała. Uniosłem się wkurzony, mierząc ją nieufnym spojrzeniem.
— Nic mi nie jest — skłamałem na szybko. — Po co tu przyszłaś? Ale naprawdę — zaznaczyłem dobitnie, gdy już otwierała usta.
— Ja tylko... chciałam z tobą porozmawiać.
— Mamo, nie mam ochoty słuchać twoich wykładów. Odejdź — odpysknąłem i ściągnąłem z siebie tamtą obleśną ścierkę. Matka zgrabnie chwyciła ją w locie, żeby zaraz potem znów przyłożyć mi ją do oka (które swoją drogą bardziej przypominało przejrzały owoc niż część ciała).
— Nie — odparła. — Przecież widzę, jak wyglądasz. A to powinno ci pomóc. — Wskazała łapą na przyniesione wiadra.
No nie, teraz w dodatku udaje, że się o mnie martwi.
— Daj spokój. Lekarstwa powinnaś zachować dla siebie. Ja za parę godzin wyzdrowieję, twoje plecy nie. Lepiej przejdź już do rzeczy.
— Boję się o twoją przyszłość — wyparowała w końcu. — Spójrz na siebie. Znikasz na całe dnie, a w nocy albo pracujesz w domu, albo wybierasz się w podejrzane miejsca. Co jakiś czas wracasz pobity, a z aresztu musiałam cię w tym roku wyciągać już trzy razy!
— O, czyli to ja jestem ten najgorszy? Jeszcze nigdy nie kazałem ci się zajmować tu najtrudniejszymi rzeczami, a gdyby nie ja, ten dom byłby ruiną. Ale oczywiście, wszyscy mają to w nosie.
— Tu nie chodzi o ten dom. — Pokręciła głową. — Kiedyś wyjdziesz stąd i założysz własny. Nie możesz ciągle żyć na bijatykach z jakimiś chuliganami! Chcę, abyś wziął sprawy w swoje łapy. Przecież wiem, że potrafisz...
Oho! No i wszystko stało się dla mnie jasne jak słońce. Doszłem do wniosku, że matka zwyczajnie próbowała się mnie pozbyć, jak nie wykopać z groty na zbity pysk jak starą skarpetę. Ale nie ze mną te numery. Dopóki Akili nie nauczy się radzić sobie sam, nigdzie nie miałem zamiaru się ruszyć.
— Kiedy ja już mam plan na życie.
Po tych słowach lwica jakby wyprostowała się z radości, a w oczach błysnęło coś na kształt nadziei.
— A więc jednak! Pan komendant poszukuje chętnych do Grupy Stróżującej, a ty jesteś silny i sprawny, no i pomyślałam, że...
Wtedy parsknąłem śmiechem, powodując u niej spojrzenie pełne zdziwienia. Ona naprawdę sądziła, że zostanę obrońcą prawa? Ja? Na większy absurd mógłby wpaść tylko Bystrooki Joe i to jeszcze wówczas, gdy trzeba go za łapska wynosić z przydrożnych siedzib z trunkami, bo dopiero co wciągnął już czwartą michę (ewentualnie wiadro) piwa. Dlatego właśnie odpowiedziałem:
— O nie, prędzej chyba odgryzłbym sobie ogon, niż dał się zaciągnąć do bandy zombie pana komendanta. Ja i Ikiwa mamy to wszystko ustalone. Zaraz potem, jak Młody będzie na tyle dorosły, żeby sam sobie w życiu poradzić, wstąpimy do Ochotniczej Jednostki Wojskowej. On to sekcji technicznej, a ja do...
— Wojsko! — wykrzyknęła przerażona, co, przyznam szczerze, naprawdę zbiło mnie z pantałyku.
— Fajna sprawa z tymi zbrojnymi, co nie? Wyjadę daleko i nie będziesz mnie musiała więcej oglądać. To będzie taki nasz utarg — zadecydowałem niskim, pewnym głosem, patrząc na nią z góry.
— Reitan, dziecko drogie, czyś ty do końca zwariował? Wyślą cię daleko na zachód i każą gryźć się z Armią Stad Czerwonych. Przecież oni cię rozerwą na strzępy!
Wątłe światło księżyca padało na jej pyszczek, pogłębiając zmarszczki w ciemnych obwódkach. Czas nie był wobec niej zbyt łaskawy. Ten jej ckliwy ton rozjuszył mnie jeszcze bardziej.
— Przecież Akili z tobą zostanie. Oboje wiemy, że niczego ci więcej do szczęścia nie potrzeba.
Nie dałbym sobie wmówić czegoś innego. Widziałem, jak często z nim przebywała oraz z jaką radością przyjmowała każde z jego dziwacznych osiągnięć. Do mnie nigdy nie uśmiechała się w taki sposób jak do mojego brata, a gdy przychodziła do mnie porozmawiać, to tylko po to, żeby mi czynić wyrzuty i non-stop przypominać, jaki to ze mnie koszmarny syn.
Miałem już po dziurki w uszach tej dyskusji.
— R-Reitan, o czym ty mówisz?
Jakbyś nie wiedziała!
— Zostanę żołnierzem ciężkozbrojnym. Jeśli nie masz więc nic więcej do powiedzenia, to wyjdź stąd, bo mi do cholery jasnej zaraz głowa pęknie.
Ale matce najwyraźniej wcale się nie spieszyło, bo zamiast zostawić mnie w spokoju, chwyciła mój pysk po obu stronach, zanurzając palce w mojej nieco postrzępionej grzywie, a następnie spojrzała mi głęboko w oczy. Poczułem się wówczas co najmniej speszony.
— Błagam — wyszeptała. — Uważaj na siebie. Jest jeszcze tyle możliwości. Życie to coś więcej, niż twoje krwawe potyczki. — Dotknęła delikatnie blizn na moim prawym boku, a następnie odwróciła się i nareszcie wyszła z pokoju, pozostawiając obok leża dwa wiadra z lekarstwem. Chcąc nie chcąc przyjąłem je z wdzięcznością. To białe-coś naprawdę nieźle łagodziło ból, a nawet zacząłem znów widzieć na lewe oko.
Po chwili z zamyślenia wyrwało mnie charakterystyczne drapanie w szybę. Wygramoliłem się z miękkiego posłania i otworzyłem okno dla Orodhy. Ciemno brązowa sowa z niebieską czapeczką wyciągnęła nogę i mruknęła basem:
— List od... tego w cętki.
— To jest lista zakupów — odparowałem, rzucając spojrzeniem na zwiniętą rolkę.
Sowa spłonęła rumieńcem i z burkliwym mruczeniem zaczęła szukać czegoś w niewielkiej torbie na karku. Nie wiem, kto wpadł na pomysł uczynić listonoszem największego zapominalskiego w całym mieście, ale chyba brakowało mu siódmej klepki! W efekcie często trzeba było wymieniać się z sąsiadami otrzymanymi niespodziankami, bowiem Orodha niemal nigdy nie dostarczał tego zwoju, co należy. Ale tamtej nocy miałem szczęście, bo grzebanie w torbie zajęło mu zaledwie kilka minut, a w łapy wpadła mi właściwa rolka. Ukłoniłem się nisko i zamknąłem okno.
Co też mój przyjaciel mógł napisać do mnie o tak późnej porze? Czasami żałowałem, że nie umiałem pisać tak samo, jak on, ale z drugiej strony bardzo mało zwierząt miało okazję cieszyć się tą umiejętnością. Rzadko kiedy trafia się ktoś na tyle sprawny, żeby utrzymać pióro w palcach, nie mówiąc już o zapisywaniu tych podłych mini literek. Ale wszyscy potrafiliśmy czytać, tak więc rozwinąłem papier i jak najszybciej zabrałem się za list.

Jak się masz, Reitan?
Bo mnie łapy usychają ze zmęczenia, ale jak tylko TO zobaczyłem, to od razu wiedziałem, że sprawa ta nie może dłużej zwlekać. Zaraz po naprawieniu muszelki Żwirka wziąłem do domu kilka części tamtego ustrojstwa, przez które chyba przez tydzień nie usiądę na... ogonie. Tak czy owak!
TU SIĘ ZACZYNA TAJNA CZĘŚĆ

ŚCIŚLE TAJNA


NAJTAJNIEJSZA Z NAJTAJNIEJSZYCH


TAK TAJNA, ŻE EKSPLODUJE CI GŁOWA, JAK JĄ PRZECZYTASZ




~MUSZTARDA~
KONIEC.
Niezły obmyśliłem sposób na szpiegów, co nie? No więc rozebrałem to działo na części i — nie uwierzysz — elektronika jak nie patrzeć! Nigdy jeszcze nie widziałem maszyny, która zasilana byłaby prądem. To technika typowa dla ludzi sprzed Wielkiego Kataklizmu, to naprawdę okazało się być działo plazmowe!  Rozpruliśmy tyle ślicznych kabelków, a dostać taki towar w tych czasach to... eh, fortunę mogliśmy zbić.
Ale... no... mamy problem. Bo chyba nie umiem tego działa złożyć z powrotem.
Ale ale! To jeszcze nie najciekawsza część. Wygrzebałem z błota tę dyskietkę i... wiesz, tak po zastanowieniu, to może ten mój sposób anty szpiegowski nie jest jednak aż tak genialny. To sprawa, którą musimy omówić osobiście. Przybądź do mnie najszybciej, jak tylko się da (byle nie przed śniadaniem). O! I koniecznie, pamiętaj, KONIECZNIE przynieś od swojego brata dwie książki, są bowiem absolutnie niezbędne, żeby rozwikłać zagadkę.
,,Legendy z Lwiej Ziemi" i ,,Piraci z Mith Azeraloth". Mają ze sobą o wiele więcej wspólnego, niż ci sie wydaje. Wbij sobie te dwa tytuły do głowy, to niezwykle ważne!
Twój huncwot ~ Ikiwa

No to mnie zainteresował. Co mityczni Wielcy Królowie mogliby mieć wspólnego z najpodlejszą i najwybitniejszą grupą piracką w całej galaktyce?
No cóż, cokolwiek by to nie było, nawet ich potęga nie miała szans wobec najmocniejszej z sił władających wówczas moim umysłem.
To właśnie dzięki niej kilka chwil później spałem jak zabity. A śnił mi się kapitan Skariot stojący na szczycie Lwiej Skały w noc przesilenia i ryczący głębokim, lwim brzmieniem, na który cała zgraja ponurych sylwetek w czarnych powiewających szatach skłoniła się do samej ziemi niczym przed królem.
A wśród nich znalazłem się ja.






Ahoj, Kapitanie Czytelniku!
Czasu w ostatnich dniach brakuje mi kompletnie, ale w mojej głowie od dłuższego czasu aż roi się od pomysłów i wręcz nie mogę się doczekać, aż skończę wszystkie poprawki i wrócę na Historię Nieznaną. Mam już gotowy świeżutki szablon, a aktualnie jestem w trakcie tworzenia nagłówka. I choć jeszcze sporo czasu minie, zanim tam wszystko pouporządkuję i narysuję co trzeba, to jednak przewiduję, że może nawet za dwa tygodnie uda mi się dodać rozdział do Historii Ramsay'a. Na Stado Północy trzeba będzie poczekać nieco dłużej, bo mam nieco problemy z tą notką.

Z kolei ta opowieść rośnie wraz z jej pisaniem i możliwe, że z czterdziestu rozdziałów zrobi się wkrótce pięćdziesiąt XD Ale - tak jak w przypadku HN - niemal mam tu już zaplanowane i także wręcz korci mnie, aby od razu tutaj poodkrywać wszystkie tajemnice. Do Reitana i jego przyjaciół przywiązuję się nawet bardziej, niż się spodziewałam ;D
Dziękuję wszystkim, którzy czytają te małe dziwactwo. Jesteście wspaniali <3
Do usłyszenia, Towarzyszu Piracie. Niechaj wiatry pomyślnie dmą w Twoje żagle i skarby przelewają się drzwiami i oknami!